Prawo własności przemysłowej (400)
W ocenie podobieństwa znaków towarowych nic nie jest oczywiste. W wyroku z czerwca 2105 r. Trybunał Sprawiedliwości UE uznał, że w przypadku znaków towarowych dotyczących towarów identycznych bądź podobnych, z których każdy zawiera wyraz w języku obcym, a wyrazy są podobne pod względem wizualnym – należy wziąć pod uwagę ich znaczenie i wymowę. Nawet znaki na pierwszy rzut oka bardzo podobne nie muszą cechować się konfuzyjnym podobieństwem.
Spór dotyczył znaków „El Benna” i „El Bnina” z jednej strony, zaś znaku „El Baina” z drugiej. Zarejestrowane one były dla produktów żywnościowych, przy czym ten ostatni dla towarów takich, jak „gotowe posiłki nieujęte w innych klasach; kawa, herbata, kakao, cukier, ryż, tapioka, mąka i preparaty zbożowe, chleb, wyroby cukiernicze i słodycze […]; wyżej wymienione towary przygotowane na sposób muzułmański”. Loutfi Management Propriété intellectuelle SARL, właściciel dwóch wcześniejszych znaków, wniosła o unieważnienie znaku późniejszego. Sprawa trafiła finalnie przed Trybunał Sprawiedliwości UE. Sąd rozpatrujący sprawę miał bowiem wątpliwości co do uwzględnienia znaczenia znaków.
Towary sprzedawane zarówno przez Loutfi, jak i przez Meatproducts to produkty „halal” przygotowane zgodnie z rytuałem przewidzianym przez religię muzułmańską i w rezultacie zasadniczo przeznaczone dla odbiorców muzułmańskich. Sąd wnioskował na tej podstawie, że za właściwy krąg odbiorców należy w niniejszym przypadku uznać krąg odbiorców złożony z muzułmańskich konsumentów pochodzenia arabskiego, którzy konsumują produkty spożywcze „halal” w Unii Europejskiej i którzy mają co najmniej podstawową znajomość pisanego języka arabskiego. Elementy słowne „EL BNINA”, „EL BENNA” i „EL BAINA”, które są terminami arabskimi transkrybowanymi na alfabet łaciński, są dominujące zarówno we wspólnotowych znakach towarowych, jak i w rozważanym oznaczeniu, tak jak jest w przypadku tych terminów w piśmie arabskim, choć te ostatnie elementy są trochę mniej dominujące niż te pierwsze. O ile słowa arabskie, widniejące w pismach łacińskim i arabskim w obu wspólnotowych znakach towarowych i w rozważanym oznaczeniu, cechują się pewnym podobieństwem pod względem wizualnym, o tyle wymowa tych słów w tym języku różni się w zasadniczy sposób, podobnie jak znaczenie, które ma każde z nich. W tym kontekście we wspomnianym języku „el benna” oznacza „smak”, „el bnina” – „słodycz”, a „al baina” – widok.
Sąd zapytał więc Trybunał, czy dokonując oceny prawdopodobieństwa wprowadzenia w błąd w odniesieniu do wspólnotowego znaku towarowego, którego dominującym elementem jest słowo wyrażone w języku arabskim, i oznaczenia, którego dominującym elementem jest inne, ale wizualnie podobne słowo wyrażone w języku arabskim, różnica w wymowie i znaczeniu pomiędzy tymi słowami może, względnie nawet musi, zostać zbadana i uwzględniona przez właściwe sądy państwa członkowskiego, nawet jeżeli język arabski nie jest językiem oficjalnym Unii Europejskiej ani jej państw członkowskich.
Trybunał wskazał, że należy wziąć pod uwagę różnice pod względem fonetycznym i konceptualnym, gdyż w przeciwnym razie ocena prawdopodobieństwa w błąd zostałaby przeprowadzona tylko częściowo i w rezultacie bez uwzględnienia całościowego wrażenia, które u właściwego kręgu odbiorców wywołują wspólnotowe znaki towarowe i rozważane oznaczenie.
Z tego względu, w celu oceny prawdopodobieństwa wprowadzenia w błąd mogącego istnieć w przypadku wspólnotowego znaku towarowego i oznaczenia, które obejmują towary identyczne lub podobne oraz oba zawierają stanowiące element dominujący jakieś słowo arabskie w pismach łacińskim i arabskim, przy czym słowa te są podobne pod względem wizualnym, w okolicznościach, w których właściwy krąg odbiorców wspólnotowego znaku towarowego i spornego oznaczenia ma podstawową znajomość pisanego języka arabskiego, trzeba wziąć pod uwagę znaczenie i wymowę tych słów.
Zorro to sprytny zamaskowany bohater, którego przygody zostały w kulturze masowej spopularyzowane w serialu z lat 50., a bardziej współcześnie w filmie „Maska Zorro” z 1998 r. Jak się okazało, na alter ego don Diega można było zarobić duże pieniądze, do których dostęp blokował zarejestrowany wspólnotowy znak towarowy „Zorro”.
Prawa do znaku należały do Zorro Productions Inc., która to spółka twierdziła, że nabyła prawa do oznaczenia „Zorro” jako spadek po autorze opowiadania „Zorro” z 1919 r., Johnstonie McCulley. Licencja na używanie oznaczenia została udzielona między innymi Sony Pictures, która to spółka planowała zrobienie nowego filmu, który łączyłby wątek Zorro z wątkami z filmu „Django Unchained”.
W międzyczasie powstał jednak musical „Z – The Musical of Zorro”, wyprodukowany przez Roberta Cabella, wystawiany również w Polsce. Producent musicalu postanowił unieważnić znak, który wadził mu w wystawianiu przedstawienia. W czerwcu 2015 r. Urząd Harmonizacji Rynku Wewnętrznego (OHIM), w którym zarejestrowany był znak towarowy, przychylił się w swojej decyzji do roszczeń Cabella.
OHIM uznał, że znak „Zorro” nie ma charakteru odróżniającego dla dużej części zarejestrowanych dla niego towarów i usług. Usunięte spod ochrony zostały między innymi usługi związane z rozrywką . Urząd w swojej decyzji wskazał, że przeciętny konsument widząc znak towarowy „Zorro” uzna, że dana usługa rozrywkowa dotyczyć będzie historii zamaskowanego bohatera, zaś oznaczenie to nie będzie wskazaniem konkretnego producenta czy usługodawcy. Ochrona znaku trwa nadal między innymi dla akcesoriów papierniczych czy owoców.
Już niedługo, w sierpniu, będzie można oglądać noc spadających gwiazd, piękny astronomiczny spektakl. Zafundują go nam Perseidy, jeden z najbardziej regularnych rojów meteorów, którego orbita przecina się każdego roku z ziemską w dniach 17 lipca–24 sierpnia. Są one obserwowane od około 2 tysięcy lat, zaś najwcześniejsze informacje o obserwacjach pochodzą z Dalekiego Wschodu. Mówi się też o nich, że są łzami świętego Wawrzyńca, ponieważ 10 sierpnia, kiedy widać je najlepiej, jest dniem jego męczeńskiej śmierci.
Wspólne oglądanie tego naturalnego pokazu organizują obserwatoria astronomiczne w całej Polsce, w tym stoliczne Centrum Nauki Kopernik. Okazało się jednak, że CNK otrzymało pismo dotyczące nazwy „Noc spadających gwiazd”, która nie może być przez nie używana ze względu na jej rejestrację jako znak towarowy dla imprez kulturalnych na rzecz osoby prywatnej. Takie pisma otrzymały też inne instytucje.
Informacja wywołała burzę w środowisku astronomicznym. Finalnie jednak pomysłowy przedsiębiorca oświadczył, że ze względu na trwające w środowisku naukowym dyskusje postanowił dobrowolnie zrzec się prawa ochronnego na znak towarowy „Noc spadających gwiazd”. Obserwatoria astronomiczne, w tym planetarium należące do Centrum Nauki Kopernik mogą odetchnąć z ulgą. Wcześniej na pewno zakładały, że rejestrując taki znak towarowy przedsiębiorca musiał spaść z Księżyca.
Możliwości oferowane przez Internet bardzo ułatwiają życie przedsiębiorcom. Mogą oni używać sieci choćby do umożliwienia klientom wyszukiwania swoich produktów w wyszukiwarkach internetowych. Nie zawsze jednak przedsiębiorcy życzą sobie, aby ich produkty były dostępne poprzez dowolną stronę internetową. Czasami zaś niektóre produkty służą tylko reklamie innych.
Taka sytuacja miała miejsce w sporze sądowym pomiędzy ekskluzywną marką zegarków a gigantem sprzedaży internetowej, spółką Amazon.
Spółka Multi Time Maschine oferująca zegarki wysokiej jakości wniosła do amerykańskiego sądu sprawę przeciwko Amazonowi o naruszenie prawa do znaku towarowego. Spółce nie podobało się, że Amazon kupował reklamy AdWords oferowane przez wyszukiwarkę Google dla terminów „Multi Time Mashine” i innych powiązanych z marką, chociaż portal nie oferował rzeczywiście produktów tej marki. Kiedy klienci klikali na reklamę, ta przenosiła ich do towarów konkurencyjnych wobec marki. Takie działanie, szczególnie w przypadku portalu, na którym można dokonywać bardzo szybkich, impulsowych zakupów, może wprowadzać konsumentów w błąd.
Sąd zgodził się w całej rozciągłości ze stanowiskiem powoda. Stwierdził, że wpisując dany termin do wyszukiwarki internetowej, konsument ma prawo oczekiwać, że zostaną mu przedstawione wyniki wyszukiwania właściwe dla oryginalnych produktów oznaczanych danych znakiem towarowym. Co więcej, sąd stwierdził, że nie można pozwolić podmiotom takim, jak Amazon, korzystających ze sprzedaży internetowej, na wykorzystywanie znaków towarowych jako oznaczeń rodzajowych danego typu produktów, w tym przypadku –zegarków. Rozmywałoby to bowiem znaczenie i wagę konkretnych znaków towarowych.
W wyniku spraw takich, jak ta, przedsiębiorcy, zarówno ci wielcy, jak i mali, dwa razy przemyślą tego typu wykorzystanie znaku towarowego bez zgody jego właściciela, zanim zamówią reklamę internetową związaną ze słowami kluczowym.
Znaki towarowe to temat skomplikowany sam w sobie. Jeżeli dodać jeszcze do niego podatki, może się okazać, że potrzebujemy fachowej pomocy. Taką służyła izba skarbowa, która wydała niedawno interpretację dotyczącą darowizny prawa ochronnego do znaku towarowego na rzecz spółki jawnej.
2 marca 2015 r. został złożony wniosek o wydanie interpretacji indywidualnej dotyczącej podatku od towarów i usług w zakresie braku obowiązku zapłaty podatku od towarów i usług z tytułu transakcji darowizny prawa ochronnego do znaku towarowego do spółki jawnej.
Wnioskodawca rozważał następującą sytuację: wraz z żoną planował założenie spółki jawnej i wniesienie do niej w drodze darowizny prawa własności przemysłowej w postaci prawa ochronnego do znaku towarowego. Wnioskodawca prowadził jednoosobową działalność gospodarczą. W ramach prowadzonej działalności został w niej wytworzony znak towarowy, na który zostało nadane prawo ochronne. Pomimo tego, że wyłącznie Wnioskodawca prowadził działalność gospodarczą, ze względu na to, że znak towarowy został wytworzony w trakcie trwania wspólności majątkowej w ramach przedsiębiorstwa, w którym z prywatnoprawnego punktu widzenia współwłaścicielem majątku była żona Wnioskodawcy, na gruncie prawa cywilnego była ona współwłaścicielem przedmiotowego znaku towarowego na zasadach wspólności małżeńskiej.
W związku z powyższym zadano pytanie, czy w rozpatrywanej sytuacji powstanie obowiązek zapłaty podatku od towarów i usług od transakcji darowizny prawa ochronnego do znaku towarowego przez Wnioskodawcę do spółki jawnej.
Zdaniem Wnioskodawcy, rozpatrywana umowa darowizny nie miałaby wywoływać skutków na gruncie VAT, gdyż byłaby związana z prowadzoną działalnością gospodarczą, a więc byłaby to transakcja leżąca poza zakresem podatku od towarów i usług. Przedmiotowe prawa własności przemysłowej zostały wytworzone w ramach prowadzonej przez Wnioskodawcę działalności gospodarczej. Wnioskodawca planował reorganizację majątku, a nowo założona spółka miała służyć do prowadzenia działalności gospodarczej przez Wnioskodawcę wraz z żoną. W pewnym zakresie byłaby ona oparta o mienie dotychczas istniejącego przedsiębiorstwa Wnioskodawcy.
Izba skarbowa nie zgodziła się jednak z takimi założeniami i nakazała zapłatę podatku.
Spółce Nike, właścicielowi marki Converse nie podoba się, że nieuczciwi konkurenci chcą zarobić na popularności marki, która jest rezultatem milionów dolarów wydanych na reklamę. Dzięki niej „conversy”, opatrzone charakterystycznym słowno-graficznym znakiem towarowym przedstawiającym gwiazdę wpisaną w okrąg z napisem „Converse All Star”, stały się niemal synonimem specyficznych trampek z wysoką cholewką.
Teraz jednak spółka przegrała spór toczący się w Singapurze spór przed tamtejszym urzędem patentowym, dotyczącym sprzeciwu Nike wobec rejestracji znaku towarowego przedstawiającego gwiazdę wpisaną w okrąg, opatrzoną napisem „Classic Jazz Star”. Oznaczenie to miało być, zdaniem właściciela znaku „Converse” zbyt podobne do znaku „Converse All Star”. Oferująca trampki marka Jazz Star jest bardzo popularna w Chinach, na Tajwanie i w Wietnamie.
Urząd w wydanej decyzji stwierdził, że choć pomiędzy oboma znakami występuje pewien stopień podobieństwa wizualnego, to jednak nie jest on wystarczający do stwierdzenia konfuzyjności. Znaki są bowiem różne w warstwie znaczeniowej i konceptualnej i fonetycznej.
W wyniku spory Nike nie będzie miało monopolu na używanie gwiazdy w okręgu dla trampek jako znaku towarowego.
Naruszenia znaku towarowego to nie tylko opatrywanie własnych produktów cudzym znakiem towarowym czy używanie znaku zbyt podobnego do oznaczenia wcześniejszego. Znak towarowy można też próbować przywłaszczyć, a później na nim zarobić.
Taka właśnie sytuacja miała miejsce w przypadku Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Słupsku. Jego były prezes jest oskarżony o próbę wyłudzenia znaku towarowego przedsiębiorstwa.
Prokuratura Rejonowa w Słupsku badająca sprawę ustaliła, ze były prezes PGK w Słupsku zlecił opracowanie z funduszy komunalnej spółki nowego logotypu. Miało to miejsce w 2008 r., kiedy były prezes urzędował jeszcze na stanowisku. Prawa autorskie do projektu przeszły na PGK. W 2012 r. Andrzeja G. odwołano z funkcji prezesa spółki, ale formalnie pozostawał jeszcze jej pracownikiem. W listopadzie tego roku Andrzej G. dokonał zgłoszenia logotypu PGK jako znaku towarowego, wskazując siebie jako uprawnionego do rejestracji i przypisując sobie autorstwo projektu. Zgłoszenie zostało złożone bez wiedzy Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Słupsku.
W ubiegłym roku, po dokonaniu rejestracji, były prezes zażądał od Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej 300 tysięcy złotych za przekazanie praw do znaku towarowego. Zamiast deszczu pieniędzy spotkał go jednak zawód, gdyż spółka złożyła zawiadomienie do prokuratury. Andrzej G. nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Byłemu prezesowi grozi do trzech lat więzienia.
Wiele osób nie może sobie wyobrazić zaczęcia dnia w inny sposób, niż od kawy. Niektórzy przygotowują sobie ten kofeinowy napój w domu, inni kupują go w ulubionej kawiarni. Jednym z najpopularniejszych miejsc serwujących gorącą i zimną kawę z różnorodnymi dodatkami jest – obecna również w Polsce – sieć Starbucks. Teraz sieć musi walczyć z oskarżeniami dotyczącymi naruszenia praw autorskich.
Nowojorska malarka Maya Hayuk jest znana z obrazów przedstawiających charakterystyczne mozaiki złożone z różnokolorowych pasów. Artystka oskarża sieć Starbucks i jej agencję reklamową, 72andSunny, o naruszenie praw autorskich do swoich obrazów w kampanii reklamowej kawy Mini Frappuccino. Obrazy Hayuk były już co prawda wykorzystywane w kampaniach reklamowych, między innymi produktów Microsoftu i marki odzieżowej Billabong, ale zawsze odbywało się to za zgodą malarki. Tym razem kolorowe mozaiki zostały wykorzystane na kubeczkach i plakatach reklamujących Mini Frappuccino bez zawarcia umowy licencji.
Hayuk twierdzi, że elementy graficzne wykorzystane przez Starbucks w kampanii reklamowej zbytnio przypominają kolekcję pięciu jej obrazów pod wspólną nazwą „Hand Across the Universe”, co narusza prawa autorskie do malowideł.
Jest na świecie kilka takich ikon sportu, których nikomu nie trzeba przedstawiać. Jedną z nich jest Michael Jordan. Któż nie widział słynnego zdjęcia amerykańskiego koszykarza, charakterystycznie wzbijającego się w powietrze tuż przed umieszczeniem piłki w koszu? Zdjęcie, które zostało zrobione w 1984 r., stało się ostatniej zimy przyczyną sporu o prawa autorskie pomiędzy jego autorem a firmą Nike.
Nike zapłaciła fotografowi 150 dolarów za tymczasowe używanie zdjęcia przy okazji promocji obuwia. Następnie, zdaniem autora, firma wykorzystała fotografię, by odtworzyć niemal identyczne ujęcie, rozpowszechniając je na ogromną skalę. Po tym jak fotograf zagroził, że wniesie sprawę do sądu, Nike zapłaciła mu 15 tysięcy dolarów za prawo używania zdjęcia przez okres dwóch lat. Wbrew umowie, po tym terminie dalej z niego korzystała. Co więcej, założyła markę Jordan Brand, której znak towarowy jest nawiązaniem do słynnego zdjęcia.
Z tego względu w styczniu 2015 r. autor zdjęcia pozwał Nike Inc. o wypłatę odszkodowania i zwrot zysków z wykorzystywania zdjęcia oraz o zaniechanie dalszych naruszeń. Pół roku później nowojorski sąd wydał orzeczenie w sprawie. Sąd stwierdził, że naruszenie nie miało miejsca, a znak towarowy przedstawiający sylwetkę skaczącego mężczyzny z piłką nie stanowi naruszenia praw autorskich do zdjęcia.
Syrena to kultowy pojazd z przeszłości polskich dróg. Prace nad nową Syreną prowadzi od 2012 r. AMZ Kutno, producent znanych pojazdów wojskowych - Tura, Dzika i Żubra. Tym razem Syrena przekształca się jednak w Syrenkę. Być może samochód w odświeżonej wersji już niedługo znowu pojawi się na szosach, jeżeli na jego przeszkodzie nie stanie spór o znak towarowy będący jego nazwą.
W 2011 r. biznesmen i projektant Arkadiusz Kamiński, mieszkający od lat w Kanadzie, zarejestrował w Urzędzie Harmonizacji Rynku Wewnętrznego znak towarowy "Syrena", oryginalną nazwę popularnego kiedyś samochodu. Trochę ponad dwa lata później należąca do Kamińskiego AK Motor International Corporation nabyła od spółki FSO S.A. wyłączne prawa do rozwoju, produkcji i sprzedaży samochodów Syrena. W sierpniu 2014 r. biznesmen zarejestrował spółkę motoryzacyjną o nazwie AK Motor Polska Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie i w tym samym roku poinformował, że jego warszawska spółka zawarła z FSO umowę o współpracy dotyczącą produkcji dwóch nowych modeli samochodów - AK Syrena Meluzyna i AK Syrena Ligea.
Tym samym, na rynku mogą w tym samym czasie pojawić się dwa samochody o niemal identycznej nazwie, istniejącej już kiedyś w obrocie – Syrena i Syrenka.
Okazuje się, że AMZ Kutno prowadziło rozmowy dotyczące współpracy z Kamińskim, jednak strony nie doszły finalnie do porozumienia. Jeżeli obie spółki się nie dogadają, możemy mieć albo dwie niezależne produkcje motoryzacyjne oferowane pod podobną nazwą, albo wielki spór przed sądem.
Więcej...
Doświadczeni kreatorzy wizerunku zgodnie stwierdzają, że lokowanie produktu na ekranie lub w dłoni kogoś znanego jest reklamą o wysokiej skuteczności – widz nie traktuje jej jak zła wcielonego (jak w przypadku przerw reklamowych w trakcie filmu), na które szybko staje się zupełnie obojętny, a samoczynnie kieruje wzrok na znaną postać i, przy okazji, na znane logo czy znak towarowy. Analogicznie jest ze sponsorowaniem dużych imprez rozrywkowo-kulturalnych: plejada gwiazd występująca na scenie opatrzonej reklamą sponsora, czy jego wszędobylski znak towarowy na festiwalu filmowym siłą rzeczy tworzy skojarzenia danych marek z takimi przedsięwzięciami. W ten sposób buduje się konkretny wizerunek marki i znaku towarowego, ale jednocześnie wzrasta jej rozpoznawalność, co przekłada się na popularność i notowane zyski.
Spece od marketingu wskazują na same plusy takiej strategii – przy niższych kosztach przedsięwzięcia, dany znak towarowy zapisuje się w świadomości konsumenta. Nawet osoba niezainteresowana danym produktem, ale szukająca informacji na temat gwiazdy czy jej działalności, mimowolnie natrafia na dany znak towarowy, więc taka reklama zatacza o wiele szersze kręgi niż reklama konwencjonalna. Nikt nie liczy opłat za czas antenowy, strony w gazecie czy billboardy – dobrze lokowany znak jest na topie o tyle, o ile jego nośnik utrzymuje swą popularność. Eksperci wskazują, że odbiorcy product placement są o wiele bardziej podatni na zapamiętanie i kojarzenie danego znaku towarowego, niż w przypadku standardowych reklam.
Niektórzy jednak mogą mieć z product placement i innymi formami ukrytego marketingu problem. Taki problem powstaje, kiedy na ekranie wykorzystywane są znaki towarowe, jednak później ani wcześniej nie ma żadnej informacji, że stanowiły one reklamę danego produktu. Za takie działania przewidziane są w polskim prawie kary, nakładane w przypadku programu telewizyjnego przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji.
W czerwcu 2015 r. KRRiT nałożyła karę w wysokości 30 tysięcy złotych na Fundację Lux Veritatis, nadawcę Telewizji Trwam, w związku z nadaniem treści o charakterze ukrytego przekazu handlowego. Nadana jesienią 2014 r. audycja „Jak my to widzimy, z daleka widać lepiej" w całości poświęcona była produktom jednej spółki, m.in. macie gorczycowej, poduszce zawierającej łuski gryki i herbatom.
Zgodnie z przepisami ustawy o radiofonii i telewizji, ukrytym przekazem handlowym jest przedstawianie w audycjach towarów, usług, firmy, znaku towarowego lub działalności przedsiębiorcy będącego producentem towaru lub świadczącego usługi, jeżeli zamiarem dostawcy usługi medialnej, w szczególności związanym z wynagrodzeniem lub uzyskaniem innej korzyści, jest osiągnięcie skutku reklamowego oraz możliwe jest wprowadzenie publiczności w błąd co do charakteru przekazu.
Znaki towarowe używane są głównie na rynku towarowo-usługowym, rzadziej wśród organizacji charytatywnych czy non-profit, choć one również mogą korzystać z możliwości rejestracji znaku towarowego. Nie wszystkie rejony świata są jednak pod względem rozwoju gospodarki na tym samym poziomie. Przykładowo, z uczciwym i rozwiniętym handlem mają problemy państwa afrykańskie.
Taka sytuacja powoli się jednak zmienia. Trade Mark East Africa (TMEA), agencja rozwoju handlu w regionie, otrzymała w tym miesiącu najbardziej prestiżowy certyfikat działań korporacyjnych na świecie, nagrodę Chartered Institute of Procurement & Supply.
TMEA jest drugą organizacją w Afryce, po Banku Rozwoju Afryki, która otrzymała certyfikat, a pierwszą w Afryce Wschodniej. Działa ona na rzecz wzrostu dobrobytu w Afryce poprzez rozwój handlu. Pomaga także polepszać standard świadomości własności przemysłowej, w tym działa w zakresie uświadamiania znaczenia znaków towarowych na rynku.
Nagroda ta jest dowodem przestrzegania przez Trade Mark East Africa najwyższych standardów międzynarodowych w zamówieniach, zachowaniu zasad uczciwości, przejrzystości, spójności i rzetelności oraz stanowienia punktu odniesienia dobrego zarządzania. W procesie przyznawania nagrody zebrano dowody ścisłego przestrzegania zapobiegania łapownictwu i korupcji, co jest dużym i powszechnie spotykanym problemem w państwach afrykańskich.
Obecnie na całym świecie istnieje tylko 128 firm, które posiadają ten certyfikat. Akredytacja przyznawana jest firmom i organizacjom, które osiągają najwyższe międzynarodowe standardy w procedurach udzielania zamówień i łańcuchu dostaw.
TMEA posiada biura w Juba, Nairobi, Arusha, Dar Es Salaam, Bujumbura, Kampala i Kigali.
Portal chomikuj.pl z założenia jest internetowym dyskiem, na którym użytkownicy mogą przechowywać wszelkiego rodzaju pliki, od notatek, aż po filmy. Takie działanie nie stanowi problemu, lecz w przypadku, gdy dane te zostają udostępnione publicznie – mamy do czynienia z łamaniem praw autorskich. W związku z tym, portal ma permanentne kłopoty.
W czerwcu 2015 r. krakowski sąd wydał wyrok w sprawie, którą rozpoczęło Studio Filmowe „Zebra”, wspólnie ze Studiem Akson oraz Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Uważały one, że prawa nie łamią wyłącznie sami użytkownicy, czym bronił się wcześniej portal – ale również sam serwis. W pozwie producenci żądali 290 tysięcy zł odszkodowania oraz wprowadzenia automatycznego zwalczania naruszeń.
Sprawa z jesieni 2013 r. dotyczyła trzech popularnych polskich filmów – "Katyń", "Dzień Świra" i "Wenecja". Problemem jest to, że przed oficjalną premierą filmów były one już dostępne w internecie. Łączna oglądalność powyższych filmów w kinie wyniosła 3,2 miliona widzów. Producenci twierdzą, że wynik mógłby być dużo lepszy, gdyby nie to, że filmy zostały udostępnione na portalu chomikuj.pl.
Producenci dodatkowo zwracali uwagę na to, iż działania chomikuj.pl mające na celu usuwanie plików, które łamią prawa autorskie, są niewystarczające. Stowarzyszenie Filmowców Polskich twierdziło, że wysłało dwa zgłoszenia dotyczące łamania praw autorskich, z czego jedno zostało zignorowane, a na reakcję w sprawie drugiego trzeba było czekać kilka tygodni.
Jak się okazało, argumenty filmowców okazały się skuteczne, ponieważ sąd zobowiązał serwis do tego, aby jego pracownicy raz w miesiącu wyszukiwali w dwóch największych wyszukiwarkach, Google i Bing, linki do filmów "Dzień Świra", "Wenecja" i "Katyń", by później usunąć nielegalne pliki, które znajdą się na pierwszych pięciu stronach wyszukiwania. Wyrok ten jest w Polsce bezprecedensowy, ponieważ do tej pory tego typu portale miały jedynie obowiązek reagowania na zgłoszenia o naruszeniach praw autorskich.
Chomikuj.pl zapowiada odwołanie się od wyroku.
Z czym mogą się kojarzyć dwa mniejsze koła połączone z trzecim, większym? Zdaniem wytwórni filmowej Disney– tylko i wyłącznie z postacią animowanej Myszki Mickey. Latem 2014 r. Disney wniósł sprzeciw przeciwko rejestracji znaku towarowego znanego DJa zajmującego się muzyką elektroniczną, używającego pseudonimu artystycznego Deadmau5.
Joel Zimmerman, bo tak naprawdę nazywa się muzyk, zgłosił w amerykańskim urzędzie patentowym znak towarowy, przedstawiający charakterystyczne połączenie kół. Wizerunek, rzekomo podobny do głowy Myszki Mickey, jest jednak zmodyfikowany – koła są tego samego rozmiaru i trochę inaczej ułożone, zaś w środkowym z nich znajdują się elementy w białym kolorze, przedstawiające oczy i rozciągnięte w uśmiech usta. Znak ten nie jest przypadkowy. Podczas swoich koncertów Deadmau5 nosi tak właśnie wyglądający hełm. Emblemat ten znajduje się także na jego płytach.
Disney zainteresował się znakiem DJa zapewne również dlatego, że zgodnie z jego zgłoszeniem miałby on się znajdować między innymi na figurkach i zabawkach. W zeszłym roku DJ stwierdził, że nie ma zamiaru rezygnować ze swojego znaku towarowego i będzie, jeśli zajdzie taka potrzeba, walczył o niego przed sądem. Rok później chyba zmienił zdanie, ponieważ w czerwcu 2015 r. Deadmau5 ogłosił na Twitterze, że zawarł w sprawie spornego znaku towarowego ugodę z Disneyem. Jej szczegółów żadna ze stron jeszcze jednak nie przedstawiła publicznie.