piątek, 29 wrzesień 2017 09:46

Świąteczne znaki towarowe

Lato oddala się od nas coraz większymi krokami, a jego miejsce zajmuje jesień. Nie ma co się jednak smucić, ponieważ ta ostatnia również oferuje mnóstwo sposobów na ciekawe spędzanie wolnego czasu. Przykładowo, pod koniec października można przygotować przebierane przyjęcie z okazji Halloween. Choć nie jest to rdzennie polska tradycja, może stanowić miłą okazję do spotkania się z przyjaciółmi i wysilenia fantazji, żeby wymyślić śmieszne lub straszne przebranie. Czy nazwę święta, taką jak właśnie Halloween, można jednak zastrzec jako znak towarowy?

Na pierwszy rzut oka odpowiedź na to pytanie wydawałaby się negatywna. Takie nazwy należą przecież niejako „do wszystkich”. Okazuje się jednak, że rejestracja znaku „Halloween” czy „Walentynki” jest możliwa. Przykładowo, w Urzędzie unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej (EUIPO) istnieje całkiem sporo rejestracji, które mają w sobie nawy konkretnych świąt. W bazie EUIPO można znaleźć choćby znak „Halloween” zarejestrowany dla perfum i kosmetyków, „Halloween Express” dla ubrań czy „Happy Halloween” dla kawy i herbaty.

Jak każdy znak towarowy, takie oznaczenie musi jednak spełniać wszystkie kryteria niezbędne do rejestracji. Nie może on być więc opisowy i zbyt podobny do wcześniej już zarejestrowanych oznaczeń. W EUIPO zarejestrowane są również znaki nawiązujące do innych świąt, jak Walentynki czy nawet Boże Narodzenie. Jak widać, święta można skomercjalizować nie tylko za pomocą reklam i nagonki na kupowanie jedzenia i prezentów, ale też całkiem dosłownie, rejestrując znak towarowy.

poniedziałek, 18 wrzesień 2017 12:00

Palisz Marlboro czy Brexity?

Zgłoszenia znaków towarowych związane z jakimś ważnym wydarzeniem wcale nie są rzadkością. W urzędach zajmujących się rejestracją znaków towarowych w różnych państwach gościły już między innymi takie zgłoszenia, jak hasło „JE SUIS CHARLIE” po zamachu na paryską redakcję czasopisma „Charlie Hebdo” czy „MH17” - oznaczenie pasażerskiego lotu linii Malaysia Airlines, zestrzelonego 17 lipca 2014 r. nad Ukrainą. Tego typu zgłoszenia, często żerujące na ludzkiej tragedii, zazwyczaj skutkują zdecydowaną odmową odpowiednich urzędów. Jednak Izba Odwoławcza Urzędu Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej (EUIPO) uznała niedawno, że ​​bezwzględne podstawy odmowy rejestracji jednego ze zgłoszonych znaków „BREXIT” nie występują. Jest to oczywiście nawiązanie do postulowanego w odbytym w czerwcu 2016 r. referendum wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Brytyjska spółka Brexit Drinks Ltd. zgłosiła znak między innymi dla suplementów żywnościowych, napojów energetycznych, produktów browarniczych i papierosów.

Ekspert EUIPO pierwotnie nie zgodził się na rejestrację oznaczenia, uzasadniając to zarówno charakterem opisowym, jak i obraźliwością znaku. Zdaniem eksperta, termin „BREXIT” stanowi motto wycofania Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej, a nie wskaźnik pochodzenia handlowego w odniesieniu do zgłoszonych towarów. Ponadto urzędnik utrzymywał, że znak ten miałby obraźliwy wpływ na wrażliwość przeciętnego europejskiego konsumenta, a zwłaszcza na 48% obywatelu Wielkiej Brytanii, którzy głosowali za pozostaniem w UE.

Po zaskarżeniu decyzji przez zgłaszającego Izba Odwoławcza EUIPO orzekła jednak, że nie można odmówić rejestracji takiego znaku towarowego. Wskazała ona, że ​​zasady moralne, które mogą uniemożliwić rejestrację danego oznaczenia nie mają nic wspólnego ze złym smakiem, dobrym obyczajem lub ochroną osobistych uczuć. Zdaniem Izby, nazwa „BREXIT” uosabia suwerenną decyzję polityczną, podjętą zgodnie z Traktatem z Lizbony i wymaganiami konstytucyjnymi Zjednoczonego Królestwa i nie ma żadnych moralnych konotacji. 

piątek, 15 wrzesień 2017 11:49

John Lemon musi zniknąć z półek

Nagła popularność piw kraftowych w ostatnich latach wymogła na ich producentach kreatywność w wymyślaniu dla nich nowych nazw. Nikogo nie zdziwią już stojące na sklepowych półkach piwa Perfekcyjna Pani Domu, Atak Chmielu czy Czarny Roman. Podobny trend dał się odczuć również na rynku napojów bezalkoholowych. Czasy, kiedy w barach rowerzyści, kierowcy czy niepijący z innych powodów mogli dostać tylko Colę, Fantę i Sprite dawno już minęły. Teraz na rynku dostępne są napoje gazowane i bez gazu, o smaku owoców bardzo egzotycznych albo miejscowych, z certyfikatami eko i dla wegan. Żeby zostać zapamiętanym przez konsumenta, dobrze jest wyróżnić taki napój nazwą.

Katowicka marka John Lemon będzie teraz musiała pomyśleć o zmianie nazwy. Do tej pory były pod nią dostępne bezalkoholowe napoje owocowe, na bazie yerba mate, herbaty rooibos czy lemoniady. Marka stała się popularna nie tylko na polskim rynku, jednak – paradoksalnie – zagraniczna ekspansja nie wyszła jej ostatnio na dobre.

Polska firma ma teraz na pieńsku z żoną nieżyjącego Beatlesa, Johna Lennona, od którego marka wzięła nazwę. Co prawda w samej nazwie zastosowano grę słów i zastąpiono Lennona angielską cytryną (lemon), jednak łatwo się domyślić, co stanowiło oryginał. O Johnie Lemonie Yoko Ono, bo to o niej mowa, dowiedziała się w Holandii. Przez swoich prawników artystka szybko skontaktowała się z polską firmą i nakazała jej zmianę nazwy, powołując się na naruszenie praw do znaku towarowego oraz dóbr osobistych zmarłego muzyka. Do procesu przed sądem jednak nie dojdzie. Strony zawarły ugodę, na mocy której od listopada marka John Lemon musi zostać wycofana ze sklepów i barów. Sprawa jest o tyle ciekawa, że polscy przedsiębiorcy zarejestrowali w Urzędzie Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej znak towarowy „John Lemon”. Teraz stanie się on bezużyteczny.

czwartek, 14 wrzesień 2017 11:47

Porto z portu

27 października 2006 r. spółka Bruichladdich Distillery Co. Ltd dokonała w EUIPO zgłoszenia unijnego znaku towarowego PORT CHARLOTTE, m. in. dla napojów alkoholowych. Znak został zarejestrowany. 7 kwietnia 2011 r. Instituto dos Vinhos do Douro e do Porto IP złożył wniosek o unieważnienie prawa do znaku towarowego w zakresie alkoholi. W odpowiedzi na wniosek o unieważnienie prawa do znaku towarowego Bruichladdich ograniczył wykaz towarów w tym zakresie do whisky. Na poparcie wniosku o unieważnienie powołano się na nazwy pochodzenia „Porto” i „Port”, które są chronione we wszystkich państwach członkowskich. Wydział Unieważnień oddalił wniosek o unieważnienie prawa do znaku, od czego jednak złożono odwołanie. Sprawa finalnie trafiła przed Sąd UE, a potem – przed Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Ten ostatni w połowie września 2017 r. wydał w sprawie wyrok.

W postępowaniu Izba Odwoławcza wskazała, że powołane oznaczenia geograficzne są chronione wyłącznie dla win, a zatem dla towarów, które nie są identyczne z towarem zwanym „whisky” ‒ ani podobne do niego ‒ a mianowicie napojem spirytusowym o innych właściwościach i poziomie zawartości alkoholu, który nie spełnia wymogów specyfikacji dla wina.

 Skarżący utrzymywał, że Sąd popełnił błąd uznając w zaskarżonym wyroku, że podstawowym znaczeniem wyrazu „port” w różnych językach europejskich – w tym angielskim i portugalskim – jest oznaczenie portu, a mianowicie miejsca znajdującego się na brzegu morza lub rzeki. W języku portugalskim nie istnieje bowiem słowo „port”, ponieważ wyrazem używanym do oznaczenia portu jest „porto”. W języku tym słowo „port” stanowi tylko jedną spośród wielu innych form chronionej nazwy pochodzenia „Porto”.

Trybunał przypomniał, że nazwy pochodzenia stanowią uprawnienia wynikające z prawa własności przemysłowej i handlowej. Przepisy mające do nich zastosowanie chronią uprawnionych przed bezpodstawnym używaniem tych nazw przez osoby trzecie, pragnące czerpać korzyści z renomy, którą się one cieszą. Przepisy te mają na celu zagwarantowanie, aby produkt oznaczony daną nazwą pochodził z określonej strefy geograficznej oraz charakteryzował się pewnymi szczególnymi cechami. Oznaczenia te często cieszą się wielkim uznaniem w oczach konsumentów, stanowiąc dla producentów spełniających kryteria ich używania istotny sposób przywiązania do siebie klientów. Renoma oznaczeń pochodzenia stanowi wykładnik ich wizerunku w oczach konsumentów. Wizerunek ten zależy zasadniczo od szczególnych cech oraz bardziej ogólnie od jakości produktu. To właśnie ta ostatnia określa w sposób decydujący wizerunek produktu. W odbiorze konsumenta związek między renomą producentów a jakością produktów zależy między innymi od przekonania, że produkty sprzedawane pod określoną nazwą pochodzenia są autentyczne.

Nazwa pochodzenia „Porto” objęta jest zaś wyraźnie własnym zakresem stosowania, zważywszy, że chodzi tu o oznaczenie geograficzne, z którego korzysta rodzaj wina, które zostało zarejestrowane i jest chronione na mocy rozporządzenia. O ile rozporządzenie nr 1234/2007 nie sprzeciwia się zasadniczo ochronie na podstawie prawa krajowego „prostego oznaczenia pochodzenia geograficznego”, czyli nazwy, w przypadku której nie istnieje bezpośredni związek między z jednej strony określoną jakością, renomą lub inną właściwością produktu, a z drugiej strony specyficznym miejscem jego pochodzenia geograficznego, o tyle inaczej jest w przypadku, gdy tak jak w niniejszej sprawie spór dotyczy nazwy pochodzenia przyznanej winu, która objęta jest zakresem stosowania rzeczonego rozporządzenia. Skarga została oddalona w całości. 

środa, 13 wrzesień 2017 13:50

Małpi biznes

Prawa do utworu przysługują z zasady jego twórcy. Czy od takiej zasady są jednak wyjątki? Sprawa wydawałaby się jasna w przypadku bardzo popularnego w ostatnich latach rodzaju zdjęcia robionego samemu sobie – selfie. Prawa autorskie powinny przysługiwać osobie na nim widocznej. Co jednak w sytuacji, kiedy selfie profesjonalnym aparatem zrobi sobie małpa?

Chodzi tu o fotografię, która powstała w 2011 r. w Indonezji, kiedy to fotograf David Slater zostawił na stelażu swój aparat, z czego skorzystała małpa z gatunku makaków, naciskając spust i robiąc sobie całkiem udane zdjęcie. Fotografia przedstawiająca pysk makaka o bursztynowych oczach, z wyszczerzonymi w uśmiechu zębami obiegła wówczas cały świat, a nawet trafiła na Wikipedię, skąd usunięcia jej zażądał fotograf. Fundacja Wikimedia uznała jednak, że prawa autorskie do zdjęcia nie należą do fotografa i odmówiła usunięcia fotografii. Slater twierdził natomiast, że jego odbyta w 2011 r. podróż do rezerwatu przyrody Tangkoko-Batuangus na indonezyjskiej wyspie Sulawesi miała zwrócić uwagę na pomoc zagrożonym wymarciem naczelnym, a powstanie zdjęcia nie byłyby możliwe, gdyby wcześniej nie rozstawił on sprzętu fotograficznego.

W sprawę włączyła się organizacja PETA, dbająca o prawa zwierząt, która wniosła do sądu o stwierdzenie autorstwa zdjęcia. W wydanym w styczniu 2016 r. wyroku sąd uznał jednak, że prawa autorskie należą do fotografa, ponieważ nie rozciągają się one na zwierzęta. PETA zaskarżyła jednak wyrok i w sprawie, we wrześniu 2017 r., musiał wypowiedzieć się sąd wyższej instancji. Finalnie, strony sporu zawarły ugodę, w ramach której Slater przekaże 25% przychodów ze sprzedaży „małpiego selfie” na rzecz organizacji charytatywnych w Indonezji, które chronią tam makaki czubate, uważane za gatunek krytycznie zagrożony. Niestety nie wiadomo, czy ugoda przewiduje jakieś wynagrodzenie dla pozującego do selfie modela, który najprawdopodobniej chciałby, żeby wypłacono je w bananach.

wtorek, 12 wrzesień 2017 13:44

Konflikt kubański

Producent rumu Bacardi podjął nowe działania w długotrwałej wojnie rumowej z Kubą, tym razem w poszukiwaniu informacji na temat tego, w jaki sposób jednostka państwowa należąca do wyspy-państwa w zeszłym roku otrzymała amerykańską licencję na odnowienie spornego znaku towarowego „Havana Club”.

Spółki Bacardi & Company Ltd. oraz Bacardi U.S.A. Inc. na początku września bieżącego roku złożyły pozew przeciwko Departamentowi Skarbu USA na podstawie ustawy Freedom of Information Act (ang. ustawa o jawności informacji). Dokument złożony w sądzie federalnym w Waszyngtonie wskazuje, że ​​rząd Stanów Zjednoczonych nie przekazał spółkom Bacardi dokumentów, których zażądały w styczniu 2016 r. Dotyczyły one decyzji amerykańskiego Departamentu Skarbu o umożliwieniu kubańskiej państwowej spółce Cubaexport przedłużenie ochrony znaku towarowego „Havana Club” na terytorium USA.

Retroaktywna odnowa rejestracji znaków towarowych Cubaexport, za pośrednictwem licencji wydanej przez Biuro Kontroli Zagranicznej w USA, zdaniem amerykańskich spółek naruszała prawo Stanów Zjednoczonych oraz praktykę ponad pięćdziesięciu lat amerykańskiej polityki zagranicznej.

Bacardi twierdzi, że jest prawowitym właścicielem znaku towarowego „Havana Club”, marki, która została wymyślona na Kubie przez rywalizującą z Bacardi firmę José Arechabala S.A. Według pozwu Bacardi firma Arechabala eksportowała swój rum do Stanów Zjednoczonych do 1960 r., kiedy uzbrojeni kubańscy rewolucyjni żołnierze pod kierownictwem Fidela Castro zmusili jej władze do zaprzestania tych działań. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku Cubaexport sprzedawał „niewłaściwą wersję” rumu „Havana Club”, głównie w krajach komunistycznych.

Spółki Bacardi twierdzą, że w połowie lat dziewięćdziesiątych uzyskały prawa do znaku towarowego „Havana Club” wraz z pierwotnym przepisem na rum, w wyniku zawarcia umowy z rodziną Arechabali. Departament Skarbu, zgodnie z pozwem, zezwolił w ubiegłym roku na joint venture między Cubaexport a francuskim gigantem alkoholowym Pernod Ricard, aby zarejestrować znak towarowy „Havana Club”. Dziesięć lat wcześniej Departament Skarbu uniemożliwił jednak Pernod i Cubaexport odnowienie znaku towarowego.

W myśl pozwu, Departament Skarbu nie upublicznił żadnych dokumentów odzwierciedlających komunikację z innymi agencjami, takimi jak Urząd Patentów i Znaków Towarowych, Departament Stanu lub Biały Dom - dokumentów, które z pewnością istnieją i które wchodzą w zakres wniosku spółek Bacardi. 

poniedziałek, 11 wrzesień 2017 13:40

Finansowa manufaktura

18 grudnia 2009 r. spółka VM Vermögens-Management GmbH dokonała w Urzędzie Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej (EUIPO) zgłoszenia unijnego znaku towarowego, słownego oznaczenia Vermögensmanufaktur, głównie dla reklamy i ubezpieczeń. 30 lipca 2012 DAT Vermögensmanagement GmbH złożyła do EUIPO wniosek o unieważnienie prawa do tego znaku towarowego w całości.

10 grudnia 2013 r. Wydział Unieważnień oddalił w całości wniosek o unieważnienie prawa do znaku. Oparł on zasadniczo swą decyzję, między innymi, na fakcie, że słowo niemieckie „Manufaktur” nie mogło mieć konkretnego znaczenia, jeśli chodzi o usługi objęte zgłoszeniem, z uwagi na ich niematerialny charakter. W konsekwencji jego zdaniem kombinacja niemieckiego słowa „Vermögen” z niemieckim słowem „Manufaktur” miała w dacie dokonania zgłoszenia do rejestracji spornego znaku towarowego charakter odróżniający i nie mogła opisywać usług. Decyzja ta została zaskarżona przez DAT Vermögensmanagement.

Izba Odwoławcza EUIPO uwzględniła odwołanie i uznała, że sporny znak towarowy jest opisowy i pozbawiony charakteru odróżniającego. Sprawa trafiła przed Sąd Unii Europejskiej, który wydał wyrok we wrześniu 2017 r.. Izba Odwoławcza wskazała, odnosząc się do wersji internetowej niemieckiego słownika Duden, nie powtarzając przy tym, w następstwie oczywistego błędu pisarskiego, słowa „wysoka”, że niemieckie słowo „Manufaktur” wywodziło się z łacińskich słów „manus” (ręka) i „facere” (robić) oraz oznaczało małe przedsiębiorstwo przemysłowe lub handlowe, w którym produkty wysoko specjalistyczne były wytwarzane w całości lub części ręcznie, co zapewniało wysoką jakość. Sąd wskazał, że - co się tyczy używania niemieckiego słowa „Manufaktur” w odniesieniu do usług - interwenient udowodnił w przekonywający sposób możliwość takiego używania w dacie właściwej, zwłaszcza w stosunku do usług finansowych. Sąd wskazał, że fakt, iż niemieckie słowo „Manufaktur” pojawia się w specjalistycznej prasie, nie oznacza, że właściwy krąg odbiorców nie będzie w stanie postrzegać związku między tym słowem a usługami. Mając bowiem na względzie usługi objęte zgłoszeniem, właściwy krąg odbiorców, chociaż składający się w części z szerokiego kręgu odbiorców, jest skłonny czytać specjalistyczną prasę, w szczególności prasę finansową.

Ponieważ jest bezsporne, że w dacie właściwej niemieckie słowo „Manufaktur” odsyłało do idei pracy ręcznej, wyrażało ono ideę, że produkcja była bardziej zindywidualizowana niż produkcja fabryczna i produkcja taśmowa. Nie popełniając zatem błędu w ocenie, Izba Odwoławcza doszła zasadniczo do wniosku, że o ile w swym pierwotnym znaczeniu niemieckie słowo „Manufaktur” oznaczało z pewnością przedsiębiorstwo, w którym produkty były wytwarzane ręcznie, o tyle w dacie właściwej odwoływało się ono również do idei zindywidualizowanej i wysokiej jakości produkcji i mogło być używane w odniesieniu do usług.

Rodzina Kardashianów jest w USA ciągle na językach, ze względu czy to kolejne wybryki sióstr – celebrytek, czy też ich rodziców. Znane głównie z tego, że są znane, siostry Kardashian mają jednak głowę do biznesu. Co i rusz wypuszczają na rynek kolejne kolekcje odzieży, kosmetyków czy gadżetów sygnowane swoim nazwiskiem. Tak też zrobiły jakiś czas temu młodsze Kardashianki, Kendall i Kylie Jenner.

Młode celebrytki tym razem postanowiły sprzedawać koszulki, na których na zdjęcia największych światowych gwiazd muzyki nałożone były na pierwszym planie własne twarze sióstr. Pomysł jednak nie okazał się najlepszy. Latem 2017 r. wprowadzenie na rynek kontrowersyjnych koszulek zaowocowało nie tylko niesmakiem u fanów gwiazd rocka, ale i komplikacjami prawnymi.

Do drzwi Kendall i Kylie zapukali bowiem prawnicy zespołu The Doors. Okazało się, że na jedną z koszulek siostry nałożyły podobiznę Jima Morrisona, owianego legendą charyzmatycznego wokalisty grupy. Na ubraniu wykorzystano też logo The Doors, chronione jako znak towarowy. Takie działanie można zakwalifikować jako komercyjne wykorzystanie znaku towarowego bez zgody jego właściciela, a więc naruszenie praw do znaku towarowego. Prawnicy zespołu nakazali siostrom Kardashian wycofanie spornych koszulek ze sklepu internetowego, pod groźbą wniesienia pozwu o naruszenie praw do znaku „The Doors”. Wkrótce potem koszulki faktycznie zniknęły ze sklepu.

czwartek, 07 wrzesień 2017 11:28

Krótkie znaki towarowe

Zazwyczaj nadmierne podobieństwo znaków towarowych skreśla możliwość rejestracji oznaczenia późniejszego lub też może nawet zaprowadzić do sądu, w przypadku konfliktu rynkowego pomiędzy konkurentami. Jednak nie wszystkie znaki, które różni nawet tylko jedna litera, nie mogą funkcjonować na rynku. Kategorią znaków towarowych, w których liczą się nawet najmniejsze różnice, są krótkie znaki towarowe. Są to znaki, które składają się z maksymalnie pięciu liter.

W przypadku znaków towarowych składających się z bardzo krótkiego elementu słownego, złożonego z małej ilości liter, należy tym bardziej brać pod uwagę nawet niewielkie różnice pomiędzy takimi znakami, gdyż nie ma w nich wiele elementów słownych, pomiędzy którymi takie różnice mogłyby występować. Nawet jeśli różnią się one zaledwie pojedynczą głoską, okoliczność ta nie jest wystarczająca dla stwierdzenia wysokiego stopnia podobieństwa pomiędzy tymi znakami. Odmienna interpretacja przepisów w stosunku do znaków krótkich wiązałaby się z niesłuszną monopolizacją na rzecz jedynie kilku podmiotów konkretnych zbitek liter, często będących skrótami konkretnych nazw.

Prawdopodobieństwo wprowadzenia w błąd można zdecydowanie wykluczyć w przypadku, gdy dwa kolidujące ze sobą oznaczenia, mimo iż zawierają taką samą pojedynczą literę, są na tyle różne pod względem stylizacji lub zawierają na tyle różne graficzne elementy, aby ich odmienny graficzny charakter przyćmił wspólny element słowny.

W przypadku znaków krótkich słowne przedstawienie oznaczenia jednoliterowego albo jednocyfrowego nie jest jednak tożsame z oznaczeniem, np. „JEDEN” nie jest identyczne z „1”, a „EM” z „M”. Ponadto, oznaczenia składające się z dwóch liter lub cyfr niekoniecznie muszą mieć niewielki charakter odróżniający, chyba że kombinacja liter sama w sobie stanowi słabe oznaczenie towarów i usług, np. „XL” dla odzieży, ponieważ wskazuje to po prostu na konkretny rozmiar.

środa, 06 wrzesień 2017 11:23

Gimby nie znajo

Wiadomo, że każde kolejne pokolenie, kiedy tylko trochę się zestarzeje, zaczyna narzekać na „dzisiejszą młodzież”. Nie inaczej sprawa ma się dzisiaj, zaś najbardziej obrywają w tym zakresie gimnazjaliści. Choć ten rodzaj szkół, pożywszy kilkanaście lat, właśnie został zniesiony, to dla wielu osób, które szkołę mają już dawno za sobą, uczniowie gimnazjów pozostają personifikacją niewiedzy i ignorancji. W internecie stało się popularne powiązane z tym zjawiskiem hasło „gimby nie znajo”, mające służyć wskazywaniu rzeczy lub zjawisk nieznanych młodemu pokoleniu, a popularnych w latach 90. ubiegłego wieku.

Okazuje się, że być może nie każdy będzie się mógł tym akurat hasłem posługiwać, a przynajmniej nie w celach komercyjnych. Jeden z polskich youtuberów, posługujący się pseudonimem Turpat Patryk Turski, zarejestrował bowiem w Urzędzie Patentowym znak towarowy „Gimby nie znajo”. Jest to o tyle ciekawe, że jego youtubowy program powstał niemal równo z prześmiewczą serią pod tym właśnie tytułem umieszczoną na kanale BORBOBtv. Obaj youtuberzy prowadzili swoją działalność równolegle przez około dwa lata. W tym roku sytuacja uległa jednak zmianie.

Prowadzący kanał BORBOBtv otrzymał list ostrzegawczy, w którym żądano zmiany nazwy cyklu „Gimby nie znajo”. Za pismem stał Patryk Turski, opierający swoje roszczenia na przyznanym mu znaku towarowym. Widownia YouTube’a stanęła jednak murem za BORBOBtv. Sami youtuberzy wdali się zaś w publiczną, pełną emocji polemikę na temat pechowej frazy. Kiedy emocje ostygły, nagrane przez nich filmiki zostały jednak pousuwane. Turpat wycofał zaś roszczenia wobec właściciela konkurującego kanału.