Prawo własności przemysłowej (400)
Dla każdego kierowcy stojące przy drogach znaki obrazujące obowiązujące zakazy i nakazy są oczywistością. Mało kto zastanawia się jednak, jak znaki drogowe powstają i kto je projektuje. A co najważniejsze, komu przysługują prawa do ich projektów.
Ta ostatnia kwestia, dotycząca praw autorskich, została kilka lat temu nagłośniona. Okazało się, że zaprojektowane za pieniądze podatników znaki drogowe nie są dostępne dla wszystkich. Firma, która je zaprojektowała, nie miała bowiem w umowie zastrzeżonego przekazania praw autorskich. Pomimo, iż wzory znaków drogowych są informacją publiczną, to sprzedawała je przez pewien czas prywatna firma. Co ciekawe, w tym samym czasie wzory znaków stanowiły już część rozporządzenia, a zgodnie z przepisami treść aktów prawnych nie stanowi przedmiotu prawa autorskiego.
Wzory znaków drogowych powinny znajdować się w każdym zarządzie dróg, komendzie policji i biurze projektowym. Jednocześnie, nie powinny być one objęte dodatkowymi opłatami, skoro ich powstanie finansowali podatnicy.
Jak się okazuje, dobrego przygotowania umów pod względem praw autorskich powinny pilnować nie tylko prywatne instytucje, ale i podmioty ministerialne.
Twórcy nowoczesnych gier komputerowych i na konsole starają się, aby jak najbardziej przypominały one rzeczywistość. Często w grach wykorzystywane są na przykład realne miejsca. Takie działania, choć przynoszą graczom wiele frajdy, mogą jednak powodować problemy dla twórców gier. Przekonała się o tym firma Activision Blizzard, produkująca słynną grę „Call of Duty”.
Activision Blizzard stara się wywołać w osobach grających w „Call of Duty” wrażenie jak największego realizmu. Dlatego też spółka wykorzystuje w grze nie tylko rzeczywiste miejsca, ale też nazwy wojsk czy jednostek wojskowych, realne wzory mundurów i rzeczywiste modele broni. W dziesiątej części gry, pod tytułem „Ghosts”, użyto też naszywek na mundury i plecaki, które można zafundować swojej postaci. Takie naszywki są wykorzystywane przez żołnierzy również w realnym świecie i mogą manifestować ważne dla nich wartości.
Jeden z dostępnych w grze wzorów naklejek wydał się firmie Mil-Spec Monkey, Inc., oferującej militaria, zbyt podobny do jej znaku towarowego, którego przedmiotem jest naszywka w kształcie głowy zezłoszczonej małpy, znana jako „angry monkey”. Naszywka jest jedną z 32 dostępnych dla gracza na każdym poziomie, zaś w całej grze, po odblokowaniu jej różnych poziomów, można mieć dostęp aż do ponad 600 różnych wzorów. Spółka wniosła przeciwko producentowi gry powództwo o naruszenie praw do znaku towarowego.
Sąd rozpatrujący sprawę nie wyszedł jednak naprzeciw żądaniom Mil-Spec Monkey. Uznał, że wykorzystanie realnie istniejącej naszywki w grze nie miało na celu nieuczciwego zwiększenia sprzedaży, ale nadanie grze pozorów rzeczywistości, tak samo, jak użycie nazw rzeczywistych miejsc czy jednostek wojskowych. Co więcej, opakowania gry „Call of Duty. Ghosts” są na tyle jasno oznaczone, że przeciętny konsument nie poweźmie przypuszczenia, iż gra pochodzi od Mil-Spec Monkey. Sporna naszywka-małpa nadal jest więc dostępna w grze.
Co prawda instytucja znaku towarowego z założenia polega na monopolizacji pewnego wyrażenia na rzecz jednego podmiotu, jednak trudno uznać za słuszne, aby dotyczyło to konkretnego słowa o określonym znaczeniu. Znaki są bowiem zazwyczaj fantazyjne. Tak usiłuje jednak zadziałać właściciel portalu Pinterest, który próbuje przywłaszczyć sobie słowo „pin” (ang. przypinać).
Jakiś czas temu Pinterest pozwał amerykańską firmę, która utworzyła stronę internetową o nazwie Pintrips. Można na niej zaznaczać interesujące nas loty, zaś strona śledzi ich ceny przez określony czas. Pinterest twierdzi, że oznaczenie „Pintrips” stanowi naruszenie znaku towarowego „Pinterest”, gdyż jest do niego zbyt podobne, a także czyn nieuczciwej konkurencji, wykorzystujący popularność nazwy „Pinterest”.
Nie jest to pierwsza taka sprawa, gdzie Pinterest próbuje odwieść inne podmioty od używania elementu słownego „pin” występującego na początku znaku towarowego. Firma zapomina chyba trochę, że zarejestrowany i należący do niej znak to „Pinterest”, a nie „pin”.
Nie tylko Pinterest chciałby zagarnąć dla siebie konkretne słowo z danego języka. Podobne działania podejmowały też inne duże firmy. Chodzi między innymi o YouTube, który usiłował zakazać innym przedsiębiorcom wykorzystywanie przedrostka „you” dla usług związanych z wyświetlaniem filmów, czy eBay, który chciał mieć na wyłączność słowo „bay”.
Notatki robimy bardzo często – podczas wykładów, szkoleń czy nawet na co dzień. Twórcy nowych technologii prześcigają się zaś w prezentowaniu nam nowych propozycji, dzięki którym notowanie staje się łatwiejsze, a notatkami możemy od razu podzielić się z innymi lub mieć je w formie elektronicznej, aby nie zapodziać nigdzie łatwo gubiących się luźnych kartek. Popularne w tej kategorii są ostatnio rysiki do urządzeń elektronicznych. Zrobione nimi notatki konwertowane są później z pisma odręcznego na drukowane.
W tej chwili na rynku dostępny jest S Pen od Samsunga. Niedawno firma LG zgłosiła znak towarowy „G Pen”, więc również i ona przewiduje wprowadzenie na rynek takiego urządzenia. Najciekawszą propozycję, choć jeszcze niedostępną w sprzedaży, przedstawia jednak Apple.
Spółka z Cupertino uzyskała jakiś czas temu patent na rysik, którym można pisać po dowolnym materialne, na przykład po papierze. Nasze notatki mają dzięki urządzeniu pokazywać się od razu na ekranie iPada lub iPhone’a. Będzie to możliwe dzięki systemowi czujników, który połączony będzie z którymś z tych urządzeń. Na pewno byłoby to bardzo wygodne, ponieważ użytkownik takiego nowoczesnego rysika nie musiałby pilnować, aby mieścić się, pisząc nim, na małej powierzchni telefonu. Kiedy – i czy w ogóle – urządzenie wejdzie do sprzedaży, jeszcze nie wiadomo.
Wydawałoby się, że po zeszłotygodniowej tragedii w Paryżu wszyscy zjednoczyli się w walce o bezpieczeństwo wolności słowa i braku zgody na przemoc. Symbolem tego zjednoczenia stało się hasło „Je suis Charlie”. Okazuje się jednak, że niektórzy wcale nie są aż tak bezinteresowni, na jakich chcieliby wyglądać. Do urzędów patentowych różnych państw zaczynają bowiem spływać zgłoszenia znaków towarowych na hasło „Je suis Charlie”.
Pierwsze zgłoszenie pojawiło się w Beneluksie. Zgłaszający znak tłumaczył, że chciałby zrobić coś dobrego, aby pomóc ofiarom paryskiego zamachu na redakcję czasopisma „Charlie Hebdo”. Nie wiadomo, jak się do tego ma monopolizacja hasła „Je suis Charlie” jako znaku towarowego. To zgłoszenie zostało jednak wycofane. W tym samym czasie pojawiły się jednak zgłoszenia francuskie, a było ich aż 50. Francuski urząd patentowy ogłosił publicznie, że nie będzie rejestrował znaków towarowych zawierających hasło „Je suis Charlie”, ponieważ nie spełnia ono kryteriów przewidzianych dla znaków towarowych.
Choć zrozumiałe, biorąc pod uwagę względy etyczne, założenie francuskiego urzędu patentowego trudno uznać za słuszne, biorąc pod uwagę przepisy dotyczące rejestracji znaków towarowych. W końcu zalecają one, aby każda sprawa zgłoszenia rozpatrywana była indywidualnie, zaś możliwość rejestracji danego znaku musi być każdorazowo weryfikowana w odniesieniu do konkretnych towarów i usług, dla których został on zgłoszony. Taka deklaracja in blanco mija się więc nieco z przepisami.
Zgłoszenia trafiły też do urzędów spoza Europy, między innymi w USA i Australii. Mało prawdopodobnym jest, aby te urzędy wygłaszały deklaracja takie, jak francuski. Prawdopodobnie zgłoszenia z hasłem „Je suis Charlie” również nie znajdą tam akceptacji, ale odmowy będą wydawane jako ciche decyzje, a nie publiczne deklaracje.
Mało jest państw, które w tak oczywisty sposób przywołują obraz bogactwa i luksusu, jak Monako. Główne skojarzenia z tym państwem to piękne księżniczki, szybkie samochody i kasyna, gdzie James Bond pogrywa w bakarata.
Monako może jednak nie być ostatnio w szampańskim nastroju. Wszystko przez to, że państwu nie udało się zarejestrować swojej nazwy jako wspólnotowego znaku towarowego. Ta sztuczka dała pozytywny rezultat przy rejestracji znaku przez Światową Organizację Własności Intelektualnej, jednak urząd wspólnotowy nie był na tyle liberalny.
Wspólnotowy sąd, który finalnie rozpatrywał sprawę zgłoszenia uznał, że słowo „Monako” odnosi się do powszechnie używanej nazwy geograficznej. Znak „Monako” kojarzyłby się więc głównie z lokalizacją, a nie z usługami kasyn czy wyścigów samochodowych. Z tego względu, że oznaczenie „Monako” jest nazwą realnie istniejącego państwa, jego rejestracja stanowiłaby utrudnienie dla prowadzenia działalności gospodarczej przez podmioty spoza tego kraju. Nie mogłyby one bowiem wykorzystywać nazwy państwa w swojej działalności.
Monako nie powinno się jednak zbyt długo smucić. Państwo to ma najwyższą stopę PKB na mieszkańca w całej Europie, zaś przeciętny mieszkaniec Monako zarabia średnio w przeliczeniu prawie 700 000 zł rocznie.
Życie bez komputera i internetu, choć całkiem powszechne jeszcze kilkanaście lat temu, teraz wydaje się niewyobrażalne. Codziennie korzystamy z ułatwień, o których ciągłe pojawianie się dbają firmy produkujące oprogramowanie komputerowe. Te z kolei uzyskują coraz to nowe patenty.
W styczniu 2015 r. Google, gigant na rynku komputerowym, uzyskał nadany przez amerykański Urząd Patentów i Znaków Towarowych patent na automatyczne otwieranie się trybu incognito przy korzystaniu z przeglądarki internetowej Google Chrome.
Zazwyczaj, kiedy korzystamy z przeglądarki, zapisuje ona na dysku komputera wrażliwe dane, takie jak ciasteczka, informacje o sesji, ciągi znaków wpisywane w formularzach, historia przeglądanych stron, historia pobieranych plików oraz pliki witryn przeznaczone do zapisania w pamięci podręcznej aplikacji. Jeżeli chcemy uniknąć takiej sytuacji, można włączyć nową kartę lub okno właśnie w trybie incognito. Wtedy przeglądarka nie pozostawia na komputerze śladów przeprowadzonych w internecie czynności. Co prawda tryb ten nie daje stuprocentowego bezpieczeństwa, bo dane logowania nadal mogą zostać przechwycone, dane nadal są zapisywane u dostawcy internetowego, a adres IP pozostaje niezmienny, ale jest to ciągle najlepsze rozwiązanie. Google wymyślił, ze najwygodniej byłoby, gdyby przeglądarka wiedziała, dla jakich stron internetowych używać od razu, automatycznie trybu incognito.
Tego właśnie dotyczy świeżo uzyskany patent, zgłoszony jeszcze w 2011 r. O otwarciu strony w trybie incognito decydować miałby mechanizm korzystający z bazy stron internetowych odwiedzanych przez użytkownika przeglądarki i analizę ich treści. Chodzi między innymi o takie strony, na których występują formularze wymagające wpisywania haseł czy danych karty kredytowej.
Wynalazek ten jest bardzo ciekawy, choć budzi lęk co do pogłębiającej się inwigilacji naszego internetowego życia przez podmioty świadczące związane z nim usługi.
Zazwyczaj przedsiębiorcy chcą się na rynku wyróżnić i zaproponować niepowtarzalny produkt, którego jeszcze nie było. Czasem jednak idą na łatwiznę i kopiują towary, które już się na rynku sprawdziły, wymyślone przez kogoś innego. Jak się okazuje, sytuację można skomplikować jeszcze bardziej. Wystarczy „zainspirować się” towarem, który był inspirowany naszym wcześniejszym towarem. Takiego zapętlenia udało się dokonać znanej marce motoryzacyjnej Ducati.
Model motocykla Ducati Scrambler pojawił się na rynku w latach 60. ubiegłego wieku. Ten charakterystyczny pojazd cieszył się dużą popularnością. W 2010 r. włoski producent motocykli, Umberto Borile, skontaktował się z zarządem firmy Ducati, chcąc stworzyć odnowioną wersję modelu Scrambler. Pokazał Ducati szkice i projekty odświeżonego motocykla. Prace nad motocyklem zostały rozpoczęte, wykonano nawet prototyp. Sytuacja jednak zmieniła się po zmianie składu zarządu Ducati. Nowemu zarządowi pomysł odnowienia Scramblera najwyraźniej nie przypadł do gustu, gdyż prace nad projektem zostały przerwane.
Finalnie, Borile sam wprowadził na rynek model B450 Scrambler. Co ciekawe, niedługo później Ducati również wypuściła odświeżonego Scramblera, bazującego w dużej mierze na projekcie Borilego. Takie działania mogłyby zakrawać na czyn nieuczciwej konkurencji. Kłopotliwe w sprawie jest jednak to, że nowy produkt Ducati opiera się nie tylko na projektach Borilego, ale też w dużej mierze na starym modelu motocykla Scrambler. Co jeszcze ciekawsze, firma Ducati dopiero niedawno zarejestrowała znak towarowy „Scrambler”, a nazwa użyta jest również w nazwie konkurencyjnego modelu motocykla. Bardzo prawdopodobne jest więc, że obaj producenci niedługo spotkają się nie na wyścigach motocyklowych, ale w sądzie.
W branży muzyki popularnej działa tak wielu artystów, że wymyślenie chwytliwej i oryginalnej nazwy zespołu może być nie lada wyzwaniem. Kiedy już się taką nazwę znajdzie, oczywiście chciałoby się ja zachować i chronić, najlepiej jako znak towarowy. Czasami jednak urzędy komplikują te świetne pomysły, nie chcąc doprowadzić do rejestracji znaku towarowego.
Z takim problemem spotkali się członkowie australijskiego boybandu 5 Seconds of Summer. W 2014 r. chcieli oni zarejestrować skrót swojej nazwy, „5SOS”, w australijskim urzędzie patentowym. Ten stwierdził jednak, że znak nie może być zarejestrowany, ze względu na brak charakteru odróżniającego, ponieważ jest zbyt podobny do nazwy sygnału ratunkowego „SOS”.
Zespół odpowiedział, że znak „5SOS” jest wymawiany inaczej niż S-O-S. Ma on brzmieć bardziej jako „five soss”. Urząd nie zgodził się jednak z taką argumentacją. Ekspert rozpatrujący sprawę stwierdził, że inna wymowa znaku towarowego składającego się z liter będących skrótem nazwy zespołu muzycznego musi od razu przychodzić przeciętnemu konsumentowi na myśl. Co więcej, musi to dotyczyć każdego konsumenta, a nie tylko odbiorcę muzyki danego zespołu. Za przykład podano znak towarowy „INXS”, znanego zespołu rokowego, którego nazwa stanowi grę słowną i wymawiana jest jak „in excess” (ang. w nadmiarze, przesadnie). Urząd wskazał, że bardziej prawdopodobną wersją jest, że przeciętny konsument wymówi znak „5SOS” jako „five S-O-S”.
Znak towarowy „5SOS” nie został finalnie zarejestrowany. Chłopcu będący członkami zespołu mogą więc swoje niezadowolenie co najwyżej przełożyć na tekst kolejnej piosenki.
Zgodnie z powiedzeniem, w życiu są tylko dwie rzeczy pewne – śmierć i podatki. Te ostatnie mogą jednak często spędzać przedsiębiorcom sen z oczu, również w kwestiach znaków towarowych. Dlatego też często przedsiębiorcy występują z zapytaniami do izb skarbowych, które odpowiadają na ich wątpliwości, tak jak w przedmiotowej sprawie zrobiła izba warszawska.
Spółka - wnioskodawca rozważała nabycie praw do znaku lub znaków towarowych. Nabycie znaku towarowego nastąpić miało w drodze umowy sprzedaży. Zbywającym znak towarowy będzie spółka (osobowa lub kapitałowa).
Nabywane prawa do znaku towarowego będą podlegały ochronie wynikającej z zarejestrowania go w Urzędzie Patentowym Rzeczypospolitej Polskiej.
Zapłata za nabywany ZT może nastąpić zarówno poprzez faktyczne uiszczenie ustalonej przez strony umowy ceny, jak i poprzez, potrącenie części wzajemnych należności i zobowiązań wnioskodawcy oraz sprzedającego znak towarowy. Przykładowo, wnioskodawca może mieć wierzytelność wobec zbywcy znaku towarowego o: zapłatę ceny emisyjnej za zaoferowane podmiotowi zbywającemu ZT obligacje lub wypłatę środków z tytułu udzielenia pożyczki przez podmiot zbywający ZT na rzecz wnioskodawcy lub dokonanie wpłaty na podwyższony kapitał zakładowy wnioskodawcy, przez podmiot zbywający znak towarowy.
Znak towarowy będzie wykorzystywany w prowadzonej działalności gospodarczej Spółki (udzielanie licencji innym podmiotom) przez okres nie krótszy niż rok. W związku z powyższym zadano pytanie, w jakiej wartości należy rozpoznać dla celów amortyzacji podatkowej wartość początkową nabytego w drodze umowy sprzedaży znaku towarowego stanowiącego wartość niematerialną i prawną.
Wnioskodawca uznał, że powinien rozpoznać dla celów amortyzacji podatkowej wartość początkową nabytego w drodze umowy sprzedaży znaku towarowego stanowiącego wartość niematerialną i prawną według ceny netto nabycia, określonej w umowie sprzedaży. Izba Skarbowa w Warszawie zgodziła się z tym stanowiskiem.
Wartość początkowa środków trwałych oraz wartości niematerialnych i prawnych ustalana jest na podstawie ustawy o CIT. Zdaniem wnioskodawcy w przedstawionej sytuacji wnioskodawca będzie miał prawo rozpoznać wartość początkową nabywanego znaku towarowego według ceny nabycia określonej w umowie sprzedaży. Nie ma przy tym znaczenia fakt, iż uregulowanie (całości lub części) należności za nabywany znak towarowy nie nastąpi w formie pieniężnej lecz np. w formie potrącenia wzajemnych zobowiązań zbywcy i wnioskodawcy.
Więcej...
Nikt nie lubi ponosić opłat i kosztów, jednak na świecie nie ma nic za darmo. Na szczęście, prowadząc działalność gospodarczą, część wydatków można wpisać w koszty. W tej kwestii wypowiadała się w listopadzie 2014 r. Izba Skarbowa w Katowicach.
Przedmiotem pytania było, czy podstawę opodatkowania w związku z przeniesieniem na rzecz wspólników Spółki, w związku z likwidacją Spółki, praw ze zgłoszeń słownych znaków towarowych stanowią wydatki (koszty) poniesione na rzecz rzecznika patentowego w związku ze zgłoszeniem tych znaków towarowych w Urzędzie patentowym RP.
Wątpliwości miała spółka z ograniczoną odpowiedzialnością w likwidacji („Spółka”), będąca zarejestrowanym podatnikiem VAT. Wspólnikiem Spółki jest „G.” spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, która posiada 57,5% udziałów w kapitale Spółki. Drugim ze wspólników Spółki jest X. GmbH spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, który posiada 42,5% udziałów w kapitale Spółki.
W skład majątku Spółki wchodzą min. prawa ochronne na wspólne znaki towarowe tj. na znak słowny „X.” i znak słowno-graficzny „X.”, zarejestrowane w Urzędzie Patentowym RP, przy czym prawo z rejestracji wspólnego słownego znaku towarowego „X.” zostało nabyte przez Spółkę w 1999 roku. Prawo ochronne na wspólny słowno - graficzny znak towarowy „X.” zostało udzielone Spółce decyzją Urzędu Patentowego. W skład majątku Spółki wchodzi również jedno prawo ochronne na znak towarowy „X.” zarejestrowane na terytorium Tunezji oraz prawa ze zgłoszenia do Urzędu Patentowego Rzeczpospolitej Polskiej dwóch znaków towarowych, na które Spółka nie uzyskała jeszcze prawa ochronnego.
Umowa Spółki przewiduje, że w przypadku likwidacji Spółki, majątek Spółki pozostały po zaspokojeniu lub zabezpieczeniu wierzycieli dzieli się między wspólników w ten sposób, że „G.” spółka z ograniczoną odpowiedzialnością otrzyma 99%, a drugi wspólnik Spółki X. GmbH spółka z ograniczoną odpowiedzialnością otrzyma 1 % tego majątku, przy czym podział majątku między wspólników może nastąpić w formie pieniężnej lub niepieniężnej.
W trakcie swojej działalności Spółka poniosła min. następujące wydatki (koszty) na nabycie, ustanowienie czy utrzymanie praw ochronnych i praw ze zgłoszenia, jak m. in. nabycie prawa z rejestracji wspólnego słownego znaku towarowego, wydatek na rzecz rzecznika patentowego w związku z opracowaniem i wniesieniem wniosku o przedłużenie prawa ochronnego na wspólny słowny znak towarowy wraz z usługą związaną z wniesieniem opłaty okresowej oraz wydatek na złożenie sprzeciwu w sprawie rejestracji na terytorium Unii Europejskiej znaku towarowego „X. B.” jak również reprezentację Spółki w postępowaniu przed Urzędem Harmonizacji Rynku Wewnętrznego, wydatki na rzecz rzecznika patentowego oraz Urzędu Patentowego RP w związku ze zgłoszeniem słowno - graficznego znaku towarowego.
Spółka zadała Izbie Skarbowej pytanie, czy podstawę opodatkowania w związku z przeniesieniem na rzecz wspólników Spółki, w związku z likwidacją Spółki, praw ze zgłoszeń słownych znaków towarowych stanowią wydatki (koszty) poniesione na rzecz rzecznika patentowego w związku ze zgłoszeniem tych znaków towarowych w Urzędzie patentowym RP..
W odpowiedz Izba wskazała, że co do zasady, opodatkowaniu podatkiem VAT podlega odpłatne świadczenie usług, w tym przeniesienie praw do wartości niematerialnych i prawnych, bez względu na formę, w jakiej dokonano czynności prawnej. Ponadto, usługa o charakterze nieodpłatnym, tj. w ramach której odbiorca świadczenia nie jest obowiązany do żadnego świadczenia ekwiwalentnego na rzecz świadczącego usługę, może podlegać opodatkowaniu podatkiem VAT, jeżeli świadczenie usługi nastąpi dla celów innych niż działalność gospodarcza podatnika.
W przypadku świadczenia usług, o których mowa, podstawą opodatkowania jest koszt świadczenia tych usług poniesiony przez podatnika. Izba zgodziła się z interpretacją Spółki.
Podobieństwo znaków towarowych to kwestia rozpatrywana zazwyczaj w przypadku towarów lub usług konkurencyjnych. Mało który przedsiębiorca chciałby bowiem, żeby jego konkurent upodabniał własne oznaczenie do jego znaku towarowego, gdyż konsumenci mogliby pomyśleć, że obaj przedsiębiorcy są połączeni więzami gospodarczymi lub że towary „podszywającego się” przedsiębiorcy pochodzą od tego pierwszego przedsiębiorcy, o dobrej reputacji.
Rzadko, ale zdarzają się też inne sytuacje. Jedna z nich miała miejsce niedawno. Poszkodowane poczuło się miasto Portland w USA. Oznaczenie, którego Portland używa do autoreklamy, składa się z obwiedzionego jasną linią kształtu miasta, w którym znajduje się napis „Portland Oregon”, pod nim mniejszy napis „Old Town”, a powyżej – sylwetka jelenia w skoku. Bardzo podobne logo zostało użyte przez browar Pabst Brewing Company do reklamy imprezy pod tytułem Project Pabst, która miała mieć miejsce właśnie w Portland. To oznaczenie ma dokładnie taki sam kształt, zmienione są jednak napisy, są to odpowiednio „Project Pabst” pośrodku i „Portland, Oregon, July 17-19” poniżej. Miejsce jelenia zajął jednorożec. Co więcej, logotyp jest utrzymany w podobnej kolorystyce. Miasto zakazało więc browarowi używania oznaczenia zbyt podobnego do jego znaku towarowego.
Cała historia miała jednak niedawno pozytywne zakończenie. Strony konfliktu rozwiązały spór polubownie. Browar zgodził się na zmodyfikowanie logotypu reklamującego festiwal, zaś miasto odstąpiło od roszczeń.
Każdy, kto prowadzi własną działalność gospodarczą wie, jak ważne jest dochowanie staranności w odpowiednim prowadzeniu księgowości. Czasem jednak bez odpowiedniej wiedzy lub rozeznania w temacie trudno stwierdzić, czy dana kwota stanowi przychód z działalności gospodarczej. Podobne wątpliwości zostały wyjaśnione przez Izbę Skarbowa w Katowicach, a dotyczyły one przychodów z licencji na znak towarowy.
Wnioskodawca interpretacji podatkowej prowadzi działalność gospodarczą. Miał on otrzymać w drodze umowy darowizny znak towarowy zarejestrowany w urzędzie patentowym. Ujął go w ewidencji środków trwałych oraz wartości niematerialnych i prawnych i go amortyzował. Miał także udzielać praw do tego znaku towarowego w formie licencji innemu podmiotowi lub innym podmiotom prowadzącym działalność gospodarczą w różniej formie zarówno w kraju jak i za granicą. Umowy licencyjne miały być zawierane w ramach prowadzonej przez niego działalności gospodarczej. Po otrzymaniu znaku towarowego wnioskodawca dokonał niezbędnej zmiany zakresu prowadzonej działalności gospodarczej o udzielanie licencji. Wnioskodawca zadał pytanie, do jakiego źródła przychodów winien zaliczać uzyskiwane przychody z tytułu zawieranych umów licencyjnych na znak towarowy.
Izba Skarbowa uznała, że zważywszy, iż w stanie faktycznym sprawy prawo ochronne na znak towarowy będzie wykorzystywane dłużej niż rok do celów związanych z udzieleniem licencji na rzecz jednego, bądź kilku podmiotów prowadzących działalność gospodarczą i amortyzowane w działalności gospodarczej wnioskodawcy należy stwierdzić, że stanowi ono składnik majątku związany z działalnością gospodarczą wnioskodawcy. Przy czym, przychód osiągnięty z wykorzystywania znaku towarowego nie jest ujęty w katalogu negatywnym przychodów nie zaliczanych do przychodów z działalności gospodarczej.
Nie ulega więc wątpliwości, że działalność gospodarcza, w tym odpłatne udostępnianie składników majątku wykorzystywanych w tej działalności, niezależenie od tego, czy stanowią one środki trwałe, czy wartości niematerialne i prawne, stanowi przychód podlegający opodatkowaniu. Nie ulega również wątpliwości, że w świetle ustawowej definicji działalności gospodarczej, wykorzystywanie wartości niematerialnych i prawnych mieści się w zakresie przedmiotowym tej definicji - ergo wykorzystywanie składników majątku, w tym wartości niematerialnych i prawnych w ramach prowadzonej działalności gospodarczej, generuje przychód z tej działalności, który winien być opodatkowany na zasadach przewidzianych dla opodatkowania przychodów (dochodów) uzyskiwanych z działalności gospodarczej. Powyższe wyraźnie potwierdza ustawodawca, nie ma bowiem przepisu, który ograniczałby możliwość zakwalifikowania przychodów związanych z licencjonowaniem znaku towarowego, do przychodów z działalności gospodarczej, tak jak ma to miejsce w przypadku składników majątkowych będących budynkami mieszkalnymi, czy lokalami mieszkalnymi.
Skoro wnioskodawca odpłatnie udostępnia, na postawie zawartych umów licencyjnych, znak towarowy stanowiący składnik majątku jego firmy, który podlega amortyzacji, przychód uzyskany z tego tytułu należy zaliczyć do przychodów z pozarolniczej działalności gospodarczej.
Wczoraj zaczął się kolejny rok, tym razem 2015. Być może powinniśmy więc włożyć futurystyczne stroje i wskoczyć na odrzutowe deskorolki, tak bowiem przedstawiała się przyszłość w roku 2015 w kultowym już filmie „Powrót do przyszłości”. Maszyną czasu, którą w filmie tym przemieszczali się dwaj główni bohaterowie, Marty McFly (Michael J. Fox) i dr Emmet Brown (Christopher Lloyd), był samochód mało popularnej marki DeLorean, który po premierze filmu zdobył rzesze fanów.
Teraz wizerunek DeLoreana stał się również kością niezgody pomiędzy spółką DeLorean Motor Company a SallyDeLorean, wdowie po mechaniku Johnie DeLorean. Wdowa po twórcy słynnego już modelu samochodu twierdzi, że spółka z siedzibą w Teksasie w nieuczciwy sposób wykorzystuje wizerunek modelu samochodu DeLorean DMC 12, używając go do oznaczania czapeczek, długopisów, breloczków i innych gadżetów reklamowych. Takim działaniem ma być również umożliwienie wykorzystywania oznaczenia takim firmom, jak Nike, Mattel, Urban Outfitters i Apple.
SallyDeLorean twierdzi, że takie działania stanowią naruszenie odziedziczonych przez nią praw. Prawa do projektu samochodu będącego niemym bohaterem „Powrotu do przyszłości” należały bowiem do jej zmarłego męża. John DeLorean pracował początkowo dla General Motors, gdzie współtworzył między innymi słynnego Pontiaca GTO. Na początku lat 70. Odszedł z General Motors i założył własną firmę, która wyprodukowała użyty w filmie model DMC 12, znany potem po prostu jako „DeLorean”. Takich samochodów wyprodukowano tylko 9000.
W pozwie zaznaczono, że w 2004 r. pozwolono DeLorean Motor Company na dokonanie pewnych zmian w modelu DMC 12 z zastrzeżeniem, ze prawa własności intelektualnej dotyczące starej wersji samochodu należą do Johna DeLoreana. Teraz spółka wykorzystuje jednak w działaniach marketingowych model oryginalny. Ciekawe, czy da się nim polecieć w przyszłość, żeby sprawdzić, jaki będzie wynik tego sporu.