Co ciekawe, taką praktykę stosują najczęściej organizacje, których celem jest dbanie o interesy artystów. W rezultacie, wynagrodzenie za dany utwór trafia na konto organizacji zarządzającej prawami autorskimi, a nie zawsze do samego twórcy. Firma The Music Licensing Directory opublikowała w listopadzie 2013 r. raport, z którego wynika, że 40% z 1500 organizacji zajmujących się licencjonowaniem muzyki stosuje wspomnianą praktykę.
Uważa się, że jednym ze sposobów walki z retitlingiem jest korzystanie z elektronicznych systemów rozpoznawania piosenek, lecz mimo to chyba najlepszą metodą będzie podpisanie przez twórcę kontraktu na wyłączność tylko z jednym wydawcą. Jednak nawet te rozwiązania nie powodują poprawy problemu tak zwanej cichej zgody na działania szkodzące twórcom.
Warto również wspomnieć o innych, niekorzystnych dla artystów działaniach. Organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi często niechętnie wypłacają twórcom wynagrodzenie oraz gromadzą coraz więcej pieniędzy, które nie są wypłacane artystom. Innym problemem jest sytuacja, w której amerykańscy wydawcy traktują nagrane utwory jako „dzieła zlecone”, co w rezultacie powoduje utratę prawa twórcy do anulowania wszystkich cesji praw autorskich po 35 latach, co z kolei powinno zapewnić im prawo do czerpania większych zysków.