Prawo własności przemysłowej (400)
Co prawda moda zmienia się szybko, jednak kiedy projektanci odnajdą wzór, który cieszy się popularnością wśród klientów, nie bardzo chcą go zmieniać, a nawet wprost przeciwnie – chcą zmonopolizować go tylko dla siebie. Tak też stało się z beżowo-brązowym wzorem kraty, lansowanym od lat przez dom mody Louis Vuitton. Krata ta została w 1998 r. zarejestrowana jako wspólnotowy znak towarowy.
Od końca kwietnia 2015 r. rejestracja tego znaku należy jednak do przeszłości. Stało się tak poniekąd ze względu na chęć używania przez Louis Vuitton kratki tylko na własną rzecz. Spółka uniemożliwiała innym podmiotom korzystanie z podobnych wzorów. Jedną z firm, którą dom mody Louis Vuitton oskarżył o naruszanie praw do jego znaku kratki była niemiecka spółka Nanu‑Nana Handelsgesellschaft mbH für Geschenkartikel & Co. KG, która materiału o podobnym wzorze używała jako podszewki w sprzedawanych przez siebie płaszczach. Oskarżona o rzekome naruszenia, niemiecka spółka wniosła o unieważnienie rejestracji brązowej kratki. Argumentowała, że sporny znak towarowy jest opisowy i pozbawiony charakteru odróżniającego, a także że wszedł on do języka potocznego lub jest zwyczajowo używany w uczciwych i utrwalonych praktykach handlowych oraz że składa się wyłącznie z kształtu zwiększającego znacznie wartość towarów oraz że jest on sprzeczny z porządkiem publicznym lub z dobrymi obyczajami.
Spór trwał od 2009 r. aż do kwietnia 2015 r., przechodząc od tej pory przez różne instancje i aktualnie kończąc się przed Sądem I Instancji UE. W kwietniowym orzeczeniu Sąd unieważnił znak i orzekł, że wzór w szachownicę jest podstawowym i przeciętnym wzorem graficznym, ponieważ składa się z symetrycznego ciągu kwadratów o tym samym rozmiarze, które odróżniają się dzięki zmieniającym się na przemian odmiennym kolorom, w niniejszym wypadku brązowemu i beżowemu. Wzór ten nie zawiera zatem żadnej istotnej zmiany w stosunku do zwykłego przedstawienia szachownicy i odpowiada tradycyjnemu modelowi takiego wzoru. Z graficznego punktu widzenia przedstawienie szachownicy o zmieniających się na przemian kolorach brązowym i beżowym oraz wrażenie przeplatania się nici nie zawierają żadnej istotnej zmiany w stosunku do zwykłego przedstawienia takich towarów, w związku z czym docelowy krąg odbiorców będzie w rzeczywistości postrzegał wyłącznie przeciętny i powszechny wzór.
Po wielu latach sporu niemiecka spółka postawiła na swoim, a dom mody Louis Vuitton będzie musiał pożegnać się z brązową szachownicą jako znakiem towarowym.
Znaki towarowe wykorzystywane są zazwyczaj przez pojedynczych przedsiębiorców, którzy chcą wyróżnić na rynku swoje towary. Czasem jednak taki sam znak towarowy może być używany przez wielu przedsiębiorców, a nawet wspierać przemysł konkretnego państwa.
Z takiej możliwości skorzystała Polsko-Szwajcarska Izba Gospodarcza. Stowarzyszenie to zarejestrowało wspólny znak towarowy „SWISS STANDARDS.PL” dla usług różnego typu. Znak ten ma za zadanie zapewnić nabywcom tych usług wysoką jakość. Szwajcaria powszechnie kojarzy się bowiem właśnie z produktami o wysokiej jakości, z bezpieczeństwem i stabilnością. Zarejestrowany wspólny znak towarowy został stworzony w celu propagowania i krzewienia szwajcarskich standardów jakości i postępowania w obrocie gospodarczym w Polsce. Ma on wzmocnić rynkową pozycję zrzeszonych w Izbie firm.
Produkty i marki szwajcarskie kojarzą się na całym świecie z najwyższą jakością oraz niezawodnością. Dotyczy to nie tylko produktów powszechnie uznawanych za standardowo szwajcarskie, jak zegarki, sery lub czekolada, jak również przemysłu farmaceutycznego czy usług bankowych.
Znaku towarowego będą mogli używać przedsiębiorcy, którzy spełnią kryteria jakości przedstawione przez stowarzyszenie. Cechą wspólnych znaków towarowych jest bowiem to, że sposób ich używania może być kontrolowany przez podmiot, na którego rzecz nastąpiła rejestracja.
Ustawa Prawo własności przemysłowej co prawda przewiduje możliwość rejestracji znaków towarowych zawierających realne nazwy geograficzne, przykładowo nazwy miast, ale zarejestrowanie znaku z takim elementem nie jest jednak proste. Aby tego dokonać, należy mieć zgodę odpowiedniego organu, który to organ nie jest jednak sprecyzowany w ustawie. Przyjmuje się, że w przypadku miast i wsi są to zazwyczaj ich władze. Te ostatnie nie zawsze chcą jednak zezwolić przedsiębiorcom na zarejestrowanie nazwy miejscowości w znaku towarowym. Taka sytuacja miała niedawno miejsce w Tarczynie.
Lokalny przedsiębiorca produkujący wagi chciał wnieść o rejestrację słowno-graficznego znaku towarowego „Wagi Tarczyn”, do czego potrzebował wskazanej w przepisach zgody. O pozwolenie zwrócił się on do rady gminy. Na sesji rady gminy, która odbyła się pod koniec marca 2015 r., przedsiębiorca zadeklarował, że w przypadku uzyskania zgody na posługiwanie się elementem słownym „Tarczyn”, przekaże samorządowi na rozwój gminy 10 tysięcy złotych. Pomimo to, jego argumenty za wydaniem mu pozwolenia przemówiły tylko do jednego radnego. Ośmiu radnych głosowało przeciw, a czterech wstrzymało się od głosu.
Rada gminy tłumaczyła, że nie może zgodzić się na rejestrację elementu „Tarczyn” w znaku towarowym, ponieważ choć siedziba przedsiębiorcy faktycznie znajduje się w Tarczynie, to jednak sprzedawane przez niego wagi produkowane są w Chinach. Jak widać, ustawowe pozwolenia nie bywają łatwą do obejścia fikcją.
Sklepy takie jak dyskonty do tej pory kojarzyły się z niskimi cenami, ale też z małym wyborem dostępnych w nich towarów. Właściciele najbardziej znanych sieci tego typu sklepów postanowili to ostatnio zmienić, udostępniając klientom serie produktów różnorodnych i wyższej jakości. Przykładem może być linia produktów o nazwie „Deluxe” oferowana od jakiegoś czasu przez niemiecką sieć Lidl. Właściciel sieci, Lidl Stiftung, chciał zarejestrować słowno-graficzne oznaczenie „Deluxe” jako wspólnotowy znak towarowy. Nie zakończyło się to jednak sukcesem.
Urząd Harmonizacji Rynku Wewnętrznego, zajmujący się rejestracją znaków wspólnotowych, odmówił spółce rejestracji słowno-graficznego, stylizowanego oznaczenia „Deluxe”. Urząd uznał, że oznaczenie posiada charakter opisowy, a więc nie nadaje się do odróżniania produktów Lidl Stiftung od produktów innych przedsiębiorców. Zdaniem OHIM, nawet stylizowana grafika nie nadała znakowi charakteru odróżniającego. Oznaczenie „deluxe” opisuje bowiem wysoką jakość opatrzonych tym znakiem towarów.
Niepogodzona z negatywną decyzją, niemiecka spółka odwołała się od decyzji urzędu, po czym po kolejnej decyzji odmownej sprawa wylądowała w Sądzie I Instancji, który w grudniu 2014 r. wydał wyrok, niestety także nie po myśli właściciela sieci sklepów. Sąd utrzymał w mocy tezę, że termin "deluxe" może być postrzegany przez konsumentów jako promocyjny lub reklamowy, którego celem jest wykazanie pozytywnych cech towarów, tego, że towar jest luksusowej jakości, przez co nie ma zdolności odróżniającej. Sąd uznał więc, że znak „Deluxe” nie spełnia podstawowej przesłanki dla rejestracji znaku towarowego, a więc nie wskazuje pochodzenia handlowego.
To, że reklama jest dźwignią handlu, wiadomo nie od dziś. Ze względu na nowoczesne technologie, przedsiębiorcy mogą nam zaoferować nie tylko standardowe reklamy telewizyjne czy prasowe, ale też podawaną na różne sposoby reklamę w internecie. I tak, jak ciekawa i oryginalna reklama może wzruszyć albo rozbawić jej odbiorcę, być może skłaniając go do zakupu reklamowanego produktu, tak nachalna i wyskakująca co chwilę może konsumenta szybko zrazić.
Niektórzy użytkownicy internetu bronią się przed niechcianymi reklamami, instalując wtyczkę AdBlock, która automatycznie blokuje wskazane lub wszystkie formy reklamy w sieci. Zamykane w ten sposób są głównie wyskakujące okna i bannery. Użytkowników na pewno cieszy możliwość wyboru takiego rozwiązania, jednak przedsiębiorcy dość długo zżymali się na twórców AdBlocka. Jakiś czas temu postanowili z blokadą reklam zawalczyć, oskarżając firmę Eyeo, twórcę wtyczki AdBlock Plus o popełnianie czynów nieuczciwej konkurencji, za takie bowiem uznali blokowanie reklam.
Powództwo przed niemieckim sądem wytoczyli właściciele gazet „Die Zeit” i „Handelsblatt". Twierdzili oni, że wtyczka ogranicza konkurencję w taki sposób, że – blokując wyświetlanie reklam - uderza w ich możliwość zarabiania pieniędzy. Sąd w Hamburgu nie zgodził się jednak z właścicielami gazet. Uznał, że użytkownicy internetu mają prawo korzystać z wtyczki, odwołując się w uzasadnieniu do sprawy producentów urządzenia, które pozwalało blokować reklamy telewizyjne i które również zostało uznane za legalne. Wydawcy nie poddali się jednak łatwo i oznajmili, że będą odwoływać się od wyroku.
Nic dziwnego, że reklamodawcy za wszelką cenę chcą walczyć o uniemożliwienie wygaszania reklam. Tylko w Polsce, według statystyk, prawie 1/3 użytkowników internetu korzysta z wtyczek blokujących reklamy. Czy taki czyn można jednak uznać za nieuczciwą konkurencję, wydaje się kontrowersyjne.
Rozszerzenia („końcówki”) domen internetowych kojarzą się nam zazwyczaj z .com albo swojskim .pl. Teraz można będzie jednak tworzyć znacznie więcej domen, co umożliwia Internet Corporation for Assigned Names and Numbers (ICANN). Jest to to instytucja odpowiedzialna obecnie za przyznawanie nazw domen internetowych, ustalanie ich struktury oraz za ogólny nadzór nad działaniem serwerów DNS na całym świecie.
Zdaniem ekspertów WIPO (Światowa Organizacja Własności Intelektualnej), wyrażonym w marcu 2014 r., ekspansja nazw domen internetowych może spowodować spustoszenie w obronie znaków towarowych w cyberprzestrzeni. Do tej pory były 22 generyczne domeny wyższego poziomu, z których najbardziej znane to .com, .net czy .gov. ICANN stwierdził jednak, że lawinowo wzrastająca ilość użytkowników Internetu na świecie, aktualnie 2 miliardy, z czego połowa z nich pochodzi z Azji, sprawia, że nowe nazwy domen stały się niezbędne. Organizacja udostępnia więc stopniowo kolejne rozszerzenia.
Aktualnie przedsiębiorcy, głównie właściciele najbardziej znanych, renomowanych znaków towarowych, walczą z ICANN, aby ta nie udostępniała rozszerzenia „.sucks”. To kolokwialne, anglojęzyczne określenie, które można w przybliżeniu określić jako „kiepski” nie wyglądałoby dobrze w towarzystwie konkretnego znaku towarowego dla właściciela tego znaku. Jako że ICANN nie weryfikuje, czy rejestrującemu daną domenę przysługuje prawo do znaku towarowego w niej zawartego, przedsiębiorcy będą musieli bardzo pilnować, żeby ktoś, kto będzie im chciał zrobić na złość, nie zarejestrował ich oznaczenia jako domeny z końcówką „.sucks”. Niektórzy z nich dokonują działań wyprzedzających i sami rejestrują takie domeny, oczywiście bez zamiaru ich używania.
Na rynku alkoholi dostępnych jest mnóstwo rodzajów win, o różnych smakach, cenach i przeznaczeniu. Producenci tego popularnego typu trunku prześcigają się w coraz to nowych pomysłach, aby zachęcić klientów do kupna właśnie ich produktu. Jak w każdej branży, nie wszyscy oni posługują się jednak zasadami uczciwej konkurencji. Niektórzy chcą łatwo zarobić, korzystając z cudzych, sprawdzonych pomysłów.
W USA trwa aktualnie spór na tle znaków towarowych pomiędzy dwoma producentami wina. Pokrzywdzona czuje się spółka Joseph Phelps Vineyards (JPV), która ma w ofercie wino o nazwie „Delice”. Pod niemal identyczną nazwą, „Délice”, różniącą się tylko francuskim akcentem, ukazał się na rynku w listopadzie ubiegłego roku nowy produkt marki Moët Henessy, należącej do koncernu LVMH. Marka Moët jest wykorzystywana dla różnego rodzaju oryginalnych szampanów, których jakość przekłada się również na cenę.
Teraz szampański koncern może jednak odpowiadać za naruszenie znaku towarowego „Delice” dla win, przyznanego kalifornijskiej winiarni już w 1987 r. Jak by nie patrzeć, szampan stanowi rodzaj wina, a podobieństwo oznaczeń także jest uderzające. Smaczku sprawie dodaje fakt, że właściciel marki Moët nie jest nieświadomy istnienia na rynku konkurencyjnego, wcześniejszego znaku. Jak się okazuje, koncern – po otrzymaniu decyzji odmownej na wniosek o rejestrację znaku „Délice” – bezskutecznie usiłował unieważnić znak towarowy „Delice”. Kalifornijska winiarnia oprócz zaprzestania używania spornego oznaczenia, domaga się od LVMH odszkodowania oraz zwrotu kosztów sądowych.
Chwytliwy znak towarowy to rozpoznawczy symbol, który łatwo może przyciągnąć klientów. Nierzadko jednak ktoś, kto nie ma na niego pomysłu, próbuje wykorzystać cudzy, już istniejący. Czasem jednak kara za to przewyższa ewentualne zyski, które zresztą również trzeba zwrócić.
Wydawca tygodnika „Wprost” domaga się aktualnie odszkodowania w takiej właśnie sprawie. Jego wysokość została oszacowana na pół miliona złotych. Sprawa dotyczy używania w złej wierze przez spółki Sentret i 3S Media znaku towarowego „Wprost”. Chciały one wydawać tygodnik "Wprost przeciwnie", co jednak nie doszło do skutku, ze względu na wniesienie przez Agencję Wydawniczo-Reklamową Wprost o zabezpieczenie roszczeń dotyczących ochrony znaku towarowego.
Sprawa zaczęła się w 2011 r. Czasopismo, które miało być wydawane przez Sentret, tworzyć mieli byli dziennikarze tygodnika „Wprost”, zarządzani przez byłego szefa działu krajowego „Wprost”, Jana Pińskiego. Do znanego czytelnikom znaku towarowego nawiązywała nie tylko nazwa nowego oznaczenia, ale też krój czcionki. Spółki wykorzystywały też domenę internetową wprostp.pl. Po udzieleniu zabezpieczenia roszczeń nazwa czasopisma została zmieniona na "Wręcz przeciwnie". Wydano pod nią w 2011 r. trzy numery.
Rok później warszawski sąd okręgowy wyrokiem zakazał spółkom Sentret i 3S Media używania oznaczenia "Wprost" w odniesieniu do czasopism i dzienników. Co więcej, w 2014 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie zobowiązał obie spółki do podania do publicznej wiadomości na swój koszt oświadczenia o sądowym zakazie używania znaku towarowego „Wprost”. Pomimo to, spółki uchylają się od odpowiedzialności, dlatego też wiosna bieżącego roku właściciel znaku złożył wniosek o egzekucję wyroku oraz zażądał półmilionowego odszkodowania.
Nierzadko nieuczciwi przedsiębiorcy usiłują wykorzystać renomę swoich słynnych konkurentów. Czasem jednak renomowane znaki towarowe są wykorzystywane w niezwykle zaskakujący sposób.
W kwietniu 2015 r. niemiecki odpowiednik polskiego Sądu Najwyższego wydał orzeczenie w sprawie dość kuriozalnego - zdawałoby się – znaku towarowego. Jego przedmiotem jest sympatyczny piesek z lokami, pudel. Problem z pudelkiem, a raczej z przedstawiającym go znakiem towarowym polega na tym, że znak nie spodobał się właścicielowi znaków towarowych PUMA.
Niewiele jest chyba osób, które nie kojarzą charakterystycznego oznaczenia umieszczanego głównie na odzieży i obuwiu sportowym, które przedstawia wykonany prostą czcionką napis „PUMA”, nad nim zaś znajduje się po skosie zaciemniona sylwetka pantery w skoku. Do tego właśnie znaku podobne było oznaczenie „PUDEL”. Miało ono taką samą kompozycję, jak znak „PUMA”, jednak zamiast słowa na oznaczenie wielkiego kota użyte było słowo „PUDEL”, zaś zamiast pantery w tym samym miejscu i pozycji znajdowała się sylwetka skaczącego pudelka. Właściciel znaków „PUMA” uznał oznaczenie za naruszenie swoich praw.
Rozpatrujący sprawę sąd nie miał jednak łatwo, znaki nie były bowiem oczywiście podobne graficznie, inne były też użyte w nich elementy słowne. Pomimo to, niemiecki sąd zakazał jednak używania znaku „PUDEL”. Uznał, że oznaczenie to nie stanowi pastiszu, jak bronili się jego użytkownicy, ale naruszenie praw do renomowanego znaku towarowego „PUMA”. W przypadku znaków towarowych charakteryzujących się renomą wystarczy bowiem, aby to drugie oznaczenie wyłącznie przywodziło na myśl znak renomowany. Za naszą zachodnią granicą pudelek nie przeskoczył więc skutecznie znanego znaku towarowego.
Więcej...
Zgodnie z definicją, znakiem towarowym może być każde oznaczenie, które nadaje się do odróżniania towarów lub usług jednego przedsiębiorcy od towarów lub usług innego przedsiębiorcy, niezależnie od jego formy, jeśli tylko da się je przedstawić w postaci graficznej. Teoretycznie, mógłby to być również zapach, kolor czy nawet dźwięk. Jednak urzędy patentowe są w tej kwestii mało liberalne i niechętnie rejestrują odbiegające od normy znaki towarowe. Problematyczne jest bowiem właśnie przedstawienie graficzne takich znaków. O ile kolor można bowiem opisać dzięki wzornikowi PANTONE, a muzykę – dzięki zapisowi nutowemu, to jednak z zapachami bywa problem. Dlatego właśnie znaki dźwiękowe to charakterystyczne, ale jednak rejestrowalne oznaczenia.
O rejestrację dźwiękowego znaku towarowego stara się ostatnio chińskie radio China Radio International. Jeżeli rejestracja przebiegłaby pomyślnie, byłby to pierwszy zarejestrowany znak dźwiękowy w Państwie Środka.
W skali świata nie jest to jednak pomysł oryginalny. Przykładowo, dźwięk wykorzystywany w czołówce wiadomości stacji NBC został zarejestrowany już w 1971 r. W 2014 r. został też zgłoszony znak w postaci charakterystycznego dżingla z reklam męskiej wody kolońskiej i dezodorantów Old Spice.
Rejestracja dźwiękowego znaku towarowego może być jednak trudniejsza niż standardowego, słownego czy słowno-graficznego. Wszystkie znaki muszą mieć charakter odróżniający, a więc nadawać się do odróżniania pochodzenia towarów z danego przedsiębiorstwa, muszą wywoływać z nim skojarzenie.
Adidas złożył ostatnio pozew, który zakłócił spokój znanego projektanta mody, Marca Jacobsa. Firma znana ze strojów i obuwia sportowego twierdzi, że dom mody dopuścił się naruszenia praw ich marki. Pozew dotyczy umieszczenia równoległych pasków w dół ramienia bluzy dresowej. Adidas twierdzi, że jest to naruszenie jego znaku towarowego, którego przedmiotem są popularne na całym świecie trzy równoległe paski.
Dres powodujący prawne problemy, z linii Marc by Marc Jacobs, posiada jednak cztery paski biegnące od ramion bluzy do końca rękawów.
Zdaniem firmy Adidas, zastosowanie przez Marca Jacobsa łudząco podobnego elementu ozdobnego na odzieży sportowej stanowi imitację pasków Adidasa, a więc naruszenie praw do znaku towarowego. Może to wprowadzić w błąd nabywców i potencjalnych nabywców oraz skłonić ich do uwierzenia, że ubrania sprzedawane przez Marca Jacobsa są wytwarzane w kooperacji z Adidasem lub w jakiś sposób związany z tą marką.
Zdaniem Adidasa, prawdopodobieństwo wprowadzenia w błąd wywołane naruszeniem i rozcieńczanie paskowego znaku Adidasa powoduje nieodwracalne szkody dla firmy symbolizowanej przez trzy paski, godzi w jej reputację i sprzedaż jej produktów.
To nie jest pierwszy raz, kiedy Adidas podjął kroki prawne przeciwko innej marce odzieżowej. Firma jest obecnie w sporze na sali sądowej z jej największym konkurentem – Nike, w kwestii butów, które obie firmy wypuściły na rynek z okazji igrzysk olimpijskich w 2012 r. w Londynie. Tutaj chodziło jednak o oznaczenie słowne. Adidas wypuścił bowiem buty sportowe o nazwie „Primeknit”, zaś niedługo później Nike zaczęło sprzedawać obuwie pod nazwą „Flyknit”. To rozjuszyło spółkę na tyle, aby dochodzić sowich praw przed sądem.
Mało która diwa polskiej muzyki jest tak znana, jak nieżyjąca już Violetta Villas. Słynna również z charakterystycznej blond fryzury gwiazda naprawdę nazywała się Czesława Maria Gospodarek. „Violetta Villas” to pseudonim artystyczny, który piosenkarka zdecydowała się przyjąć w latach 50., kiedy występowała jeszcze pod rodowym nazwiskiem Cieślak, za radą Władysława Szpilmana. Kompozytor doradził jej wybranie pseudonimu scenicznego, który nie będzie miał polskich, trudnych do wymówienia dla cudzoziemców, zgłosek.
Teraz pseudonim „Violetta Villas” ma szanse stać się znakiem towarowym. Do Urzędu Patentowego zgłosił go syn piosenkarki, Krzysztof Gospodarek. Gdyby uzyskał prawa do tego oznaczenia, jako jego właściciel mógłby zabronić innym podmiotom używania znaku między innymi dla książek czy wydawnictw płytowych.
Wbrew pozorom, nazwiska i pseudonimy artystów scenicznych dość często stanowią zgłoszenia znaków towarowych. Każda z gwiazd chciałaby pilnować, aby niepowołane osoby trzecie nie wykorzystywały w celach majątkowych ich nazwiska, a bardzo temu pomocna jest rejestracja znaku towarowego. Przykładowo, żona nieżyjącego Czesława Niemena posiada prawo na znak towarowy „Niemen”, przy użyciu którego walczy ostatnio ze Stowarzyszeniem Pamięci Czesława Niemena powództwem, także o naruszenie dóbr osobistych. Biorąc pod uwagę gwiazdy aktualne, swój pseudonim artystyczny zastrzegła jako znak towarowy również Dorota Rabczewska, występująca jako Doda.
Możliwości oferowane przez Internet bardzo ułatwiają życie przedsiębiorcom. Mogą oni używać sieci choćby do umożliwienia klientom zakupów bez wychodzenia z domu. Do tego celu są również przeznaczone portale aukcyjne, w tym amerykański Amazon. Co więcej, ich użytkownicy mogą przed dokonaniem zakupu sprawdzić opinie na temat pożądanego towaru lub sprzedawcy, który go oferuje. Takie działania nie zawsze są jednak dokonywane w uczciwy sposób. Z czynami nieuczciwej konkurencji w ocenach pisanych w serwisie zaczął walczyć właśnie Amazon.
Opinie, jak wiadomo, powinny być uczciwe i szczere. Niektórzy sprzedawcy chcą jednak „podbudować” swoją reputację i sami piszą sobie korzystne recenzje z innych kont. Amazon uznał takie praktyki za nieuczciwą konkurencję, której u siebie nie lubi. Spółka złożyła pozew sądowy przeciwko mieszkańcowi Kalifornii, który korzystał z portalu i sam sobie zamieszczał pozytywne opinie, aby zwiększyć zainteresowanie klientów sprzedawanymi przez niego towarami.
Amazon twierdzi, że takie działania zakłócają uczciwą konkurencję. Opinie o towarach i sprzedawcach mają służyć klientom Amazona, a nie być darmowa reklamą. Spółka postanowiła więc dochodzić swoich racji przed sądem. Ciekawe, jak zakończy się ten precedensowy spór.