Wyświetlenie artykułów z etykietą: Znak towarowy

wtorek, 16 luty 2016 14:19

Jaki dokument w postępowaniu?

Sąd UE wydał w lutym 2016 r. orzeczenie w przedmiocie kwestii, czy przedstawienie świadectwa przedłużenia rejestracji może wystarczyć do wykazania istnienia, ważności i zakresu ochrony znaku towarowego, na którym oparty został sprzeciw.

Skarżąca podkreśla, że strona wnosząca sprzeciw musi przedstawić kopię świadectwa rejestracyjnego znaków, na których został oparty sprzeciw oraz, w odpowiednim przypadku, najnowsze świadectwo przedłużenia rejestracji, natomiast interwenient dostarczył jedynie świadectwa przedłużenia rejestracji. Interwenient faktycznie nie dostarczył świadectwa rejestracyjnego wcześniejszego znaku towarowego. W załączeniu do sprzeciwu przedstawił on bowiem jedynie świadectwo dotyczące ostatniego wniosku o przedłużenie rejestracji, a później świadectwo przedłużenia rejestracji.

Zgodnie z brzmieniem pierwszej części rozporządzenia nr 2868/95 we francuskiej wersji tego przepisu, strona wnosząca sprzeciw jest zobowiązana przedstawić świadectwo rejestracyjne „et” (oraz), w odpowiednim przypadku, najnowsze świadectwo przedłużenia rejestracji wcześniejszego zarejestrowanego znaku towarowego niebędącego wspólnotowym znakiem towarowym. A zatem w myśl tego brzmienia strona wnosząca sprzeciw co do zasady musi przedstawić świadectwo rejestracyjne, nawet jeżeli przedkłada świadectwo przedłużenia rejestracji. Inne wersje językowe tego rozporządzenia, zawierając odpowiednik spójnika „et” – na przykład „and” w wersji angielskiej, „y” w wersji hiszpańskiej, „ed” w wersji włoskiej, „e” w wersji portugalskiej i „en” w wersji niderlandzkiej – potwierdzają, że co do zasady świadectwo rejestracyjne także musi zostać przedłożone.

Prawdą jest, że w niemieckiej wersji zasady 19 ust. 2 lit. a) ppkt (ii) rozporządzenia nr 2868/95 użyto spójnika „oder” (lub). Jednakże zważywszy na fakt, że wersje: francuska, angielska, hiszpańska, włoska, portugalska i niderlandzka omawianego przepisu zawierają spójnik „i” lub jego odpowiedniki w tych językach, okoliczność, iż w wersji niemieckiej użyto spójnika „oder”, nie jest rozstrzygająca.

W tym względzie nasuwa się pytanie, czy możliwość przedstawienia równoważnego dokumentu dotyczy wyłącznie obowiązku przedstawienia świadectwa przedłużenia rejestracji, czy też odnosi się również do obowiązku przedstawienia obu rozpatrywanych powyżej dokumentów, czyli zarówno do świadectwa rejestracyjnego, jak i do świadectwa przedłużenia rejestracji. Z gramatycznego punktu widzenia obie powyższe interpretacje są możliwe. W członie zdania „jeśli znak towarowy jest zarejestrowany, kopia odpowiedniego świadectwa rejestracyjnego oraz, w odpowiednim przypadku, najnowsze świadectwo przedłużenia rejestracji wskazujące, iż okres ochrony znaku towarowego jest dłuższy niż okres, o którym mowa w ust. 1, wraz z wszelkim przedłużeniem tego okresu lub równoważne dokumenty wydane przez urząd, który zarejestrował dany znak towarowy” element „lub równoważne dokumenty” może bowiem odnosić się zarówno do obu powyżej wskazanych elementów, czyli do świadectwa rejestracyjnego i do świadectwa przedłużenia rejestracji, jak i wyłącznie do drugiego z tych dokumentów.

Przepis ten należy interpretować w ten sposób, że możliwość przedstawienia równoważnego dokumentu nie odnosi się wyłącznie do świadectwa przedłużenia rejestracji, ale zarówno do świadectwa rejestracyjnego, jak i do świadectwa przedłużenia rejestracji. Wymóg przedstawienia świadectwa rejestracyjnego nie ma celu samego w sobie, a służy sprawieniu, by OHIM znalazł się w posiadaniu wiarygodnego dowodu istnienia znaku towarowego, na którym został oparty sprzeciw. 

Dział: Orzecznictwo
poniedziałek, 15 luty 2016 14:11

Brzmienie znaku towarowego

Zgodnie z definicją, znakiem towarowym może być każde oznaczenie, które nadaje się do odróżniania towarów lub usług jednego przedsiębiorcy od towarów lub usług innego przedsiębiorcy, niezależnie od jego formy, jeśli tylko da się je przedstawić w postaci graficznej. Teoretycznie, mógłby to być również zapach, kolor czy nawet dźwięk. Jednak urzędy patentowe są w tej kwestii mało liberalne i niechętnie rejestrują odbiegające od normy znaki towarowe. Problematyczne jest bowiem właśnie przedstawienie graficzne takich znaków. O ile kolor można bowiem opisać dzięki wzornikowi PANTONE, a muzykę – dzięki zapisowi nutowemu, to jednak z zapachami bywa problem. Dlatego właśnie znaki dźwiękowe to specyficzne, ale jednak rejestrowalne oznaczenia.

O rejestrację dźwiękowego znaku towarowego stara się od dwóch lat chińskie radio China Radio International. Jeżeli rejestracja przebiegłaby pomyślnie, byłby to pierwszy zarejestrowany znak dźwiękowy w Państwie Środka. Póki co, wszystko na to wskazuje. Chińskie urząd patentowy wydał bowiem ostatnio oświadczenie, w którym zapowiada rejestracje tego znaku.

W skali świata nie jest to jednak pomysł oryginalny. Przykładowo, dźwięk wykorzystywany w czołówce wiadomości stacji NBC został zarejestrowany już w 1971 r. W 2014 r. został też zgłoszony znak w postaci charakterystycznego dżingla z reklam męskiej wody kolońskiej i dezodorantów Old Spice. Inny dżingiel, wykorzystywany w reklamach sieci barów szybkiej obsługi McDonald’s, również jest zarejestrowanym znakiem towarowym.

Rejestracja dźwiękowego znaku towarowego może być jednak trudniejsza niż standardowego, słownego czy słowno-graficznego. Wszystkie znaki muszą mieć charakter odróżniający, a więc nadawać się do odróżniania pochodzenia towarów z danego przedsiębiorstwa, muszą wywoływać z nim skojarzenie.

Dział: Aktualności
poniedziałek, 15 luty 2016 07:05

Rdzenne oznaczenie

O własność intelektualną dbają zazwyczaj przedsiębiorcy. Czasem jednak walka o ochronę znaku towarowego podejmowana jest przez całą nację.

Indianie Navajo to grupa etniczna rdzenna dla Ameryki Północnej. Jest to największe plemię indiańskie Ameryki Północnej liczące blisko 300 tys. osób. Większość z nich (około 173 tys.) zamieszkuje rezerwat położony na terenie stanów Arizona, Nowy Meksyk oraz Utah. W 1923 roku  Navajo powołali za zgodą Komisarza do spraw Indian i Biura do spraw Indian władze samorządowe (radę plemienną), które odpowiadają za wszystkie sprawy na terenie rezerwatu. Teraz rada ma na głowie nie lada problem – kwestię naruszenia nazwy „Navajo” jako znaku towarowego. Nazwa ta na tyle spodobała się bowiem amerykańskiemu producentowi ubrań Urban Outfitters, że postanowił wykorzystać ją dla w swojej kolekcji odzieży. Znajdują się w niej ubrania, na których umieszczono słowa „Navajo” i „Navaho”. Takie działanie nie spodobało się rdzennym Amerykanom, którzy wnieśli pozew do sądu o naruszenie praw do znaku towarowego. Nazwa ich plemienia jest bowiem zarejestrowanym na ich rzecz oznaczeniem.

Plemię Navajo nie wie jeszcze dokładnie, jak wysokiego odszkodowania w sprawie będzie żądać. Bardzo jednak możliwe, że kwota ta będzie bardzo wysoka, ze względu na zasięg sprzedaży sieci Urban Outfitters. Zdaniem uprawnionych do znaku towarowego, producent odzieży nie tylko narusza do niego prawa, ale też łamie przepisy ustawy o sztuce i rękodziele ludności rdzennej. Celem jej wprowadzenia było zapobieżenie sytuacjom, w których konsumenci byliby wprowadzani w błąd oznaczeniami produktów stylizowanych na tradycyjne wyroby rdzennych Amerykanów.

Urban Outfitters twierdzi natomiast, że oznaczenie „Navajo” jest opisowe i nie posiada charakteru odróżniającego. 

Dział: Aktualności
czwartek, 11 luty 2016 15:57

Kurs znaków towarowych

Uczelnie zazwyczaj bardzo dbają o odpowiednią ochronę swojej własności przemysłowej. Czasami jednak nie wszystko idzie po ich myśli, co jest przyczynkiem wieloletnich sądowych sporów. Jeden z nich trwał jeszcze niedawno pomiędzy jedną z najlepszych i najbardziej znanych na świecie szkół wyższych, Harvardem a nauczającym na niej profesorem, Davidem Malanem. Przedmiotem sporu jest znak towarowy, którego przedmiotem jest nazwa kursu komputerowego, CS50.

Odkąd w 2007 r. Malan stał się instruktorem na wspomnianym kursie, zaczęły na niego spływać fale chętnych. Stał się on najpopularniejszymi zajęciami na Harvardzie, co doprowadziło do stworzenia analogicznych zajęć firmowanych tą samą nazwą na uniwersytecie Yale. Kurs został też udostępniony on-line na platformie HarvardX. W międzyczasie, pracownik naukowy prowadzący kurs podjął próbę zarejestrowania jego nazwy w amerykańskim urzędzie patentowym jako znak towarowy. Znak, na który miał uzyskać ochronę, to nie tylko „CS50”, ale też slogan „THIS IS CS50”.

Działania takie nie były w smak władzom uniwersytetu, które 5 lat temu wszczęły przeciwko swojemu wykładowcy sądowy spór. W tym czasie Malan założył również spółkę CS50 LLC, która jednak została rozwiązana ze względu na nieskładanie wymaganych prawem raportów finansowych. Harvard złożył sprzeciw przeciwko rejestracjom obu oznaczeń. Teraz najwyraźniej sądowy spór udało się zakończyć polubownie, ponieważ na początku 2016 r. do amerykańskiego urzędu patentowego znowu wpłynęło zgłoszenie znaku „CS50”, tym razem już na rzecz uniwersytetu, na którym kurs jest prowadzony.

Dział: Aktualności
wtorek, 09 luty 2016 15:19

Pechowy znak serialowy

Kiedy oglądalność programów telewizyjnych spada na łeb, na szyję, w rankingach popularności królują seriale. Wiele serii ma swoich zagorzałych fanów, którzy nie przegapiają ani jednego odcinka i emocjonują się coraz to nowszymi perypetiami sowich ulubionych bohaterów. Jednym z popularnych seriali dla młodzieży i nie tylko jest „Glee”. Ten produkowany przez amerykańską stację FOX TV serial opowiada o szkolnym chórze, którego członkami są najmniej popularni członkowie licealnej społeczności. Niespodziewanie, chór zaczyna odnosić spektakularne sukcesy.

Teraz jednak, pomimo swojej popularności, serial będzie musiał mieć w Wielkiej Brytanii zmienioną nazwę. Jest to wynik sporu o znak towarowy „Glee”, który został wszczęty przez właściciela kilku lokali o nazwie „Glee Club” w Birmingham, Nottingham, Oxford i Cardiff. Właściciel lokali posiada znak towarowy „The Glee Club” zarejestrowany na terytorium Wielkiej Brytanii od 1999 r. Nie podobało mu się, że jego klienci mogą pomyśleć, iż należące do niego lokale powiązane są z serialem „Glee”, którego najwyraźniej nie jest wielkim fanem. W związku z tym, wniósł on do brytyjskiego sądu sprawę o naruszenie znaku towarowego.

W 2014 r., w pierwszej instancji, sąd zasądził na rzecz właściciela The Glee Club 100 000 funtów odszkodowania oraz nakazał wytwórni FOX zmianę tytułu serialu nadawanego w Wielkiej Brytanii. Obie strony złożyły wówczas apelację od wyroku, która została rozpatrzona w lutym 2016 r. Sąd potwierdził wcześniejszy wyrok, nakazując FOX TV zmianę tytułu serialu na terytorium Wielkiej Brytanii oraz wypłatę wysokiego odszkodowania.

FOX będzie musiał się teraz nieźle nagłowić się, jak na nowo nazwać popularny już i kojarzony przez szeroką publiczność serial. 

Dział: Aktualności
poniedziałek, 08 luty 2016 14:32

But niezgody

Wydaje się, że kasyno i uniwersytet nie mają żadnych punktów zbieżnych. Okazuje się jednak, że te dwa podmioty mogą nawet toczyć między sobą spór, którego podłożem jest znak towarowy. Caesars Entertainment Corp., właściciel niejednego z kasyn z Las Vegas, usiłuje zarejestrować przed amerykańskim urzędem patentowym znak towarowy ”The Shoe” dla usług rozrywkowych i gier hazardowych.

„The Shoe” to skrócona nazwa kasyna Horseshoe Casino Cincinnati. Jest ona jednak również używana jako potoczna nazwa stadionu miejskiego w Ohio. Jest to skrót od nazwy „Horseshoe”. Stadion został tak ochrzczony ze względu na jego specyficzny kształt przypominający podkowę. Termin ten został zarejestrowany przez uniwersytet w Ohio, do którego należy stadion, jako znak towarowy już dekadę temu. Teraz tamtejsza szkoła wyższa złożyła sprzeciw przeciwko rejestracji takiego samego znaku dla kasyn, nie chce być bowiem kojarzona z grami hazardowymi i innymi rozrywkami dostępnymi w kasynach.

Caesars Entertainment broni się, że „The Shoe” to zbyt ogólna i zbyt szeroka nazwa, aby mogła ona być zarejestrowana wyłącznie na rzecz jednego podmiotu. Uniwersytet zaś uparcie twierdzi,  że prowadzenie pod taką samą nazwą dwóch typów skrajnie różnych usług, co więcej, na nie tak odległych od siebie terenach, może zaszkodzić renomie szkoły wyższej. Rzeczywiście, są to działalności, które raczej trudno pogodzić, a pod takim samym znakiem towarowym będzie można je dość łatwo pomylić. Z tego względu, spór eskalował aż przed sąd. 

Dział: Aktualności
piątek, 29 styczeń 2016 12:16

Hot-dog w złej wierze

18 lutego 2010 r. José-Manuel Davó Lledó dokonał w Urzędzie Harmonizacji Rynku Wewnętrznego zgłoszenia wspólnotowego słowno-graficznego znaku towarowego „Doggis”, głównie dla usług restauracyjnych. Znak został zarejestrowany pod koniec 2010 r. 6 czerwca 2012 r. Administradora y Franquicias América, SA i Inversiones Ged Ltda wniosły o unieważnienie prawa do tego znaku towarowego. Działalność wnoszących o unieważnienie była związana w głównej mierze z prowadzeniem barów, restauracji, kawiarni i placówek gastronomicznych typu fast food, a także z udzielaniem i eksploatacją franchisingu w tym sektorze oraz z zarządzaniem nim. Na poparcie wniosku o unieważnienie Inversiones Ged wskazała wcześniejsze peruwiańskie i chilijskie znaki towarowe „Doggis” o bardzo podobnej grafice. Znaki wcześniejsze, chilijskie i urugwajskie, przedstawiła też Administradora y Franquicias América.

Wnoszące o unieważnienie sprecyzowały, że w sierpniu 2011 r., kiedy Inversiones Ged powzięła zamiar zarejestrowania znaku towarowego w Hiszpanii, odkryła istnienie znaków towarowych „doggis” zarejestrowanych na nazwisko skarżącego: krajowego hiszpańskiego i wspólnotowego.  Dodały one, że dowiedziały się również, iż skarżący był właścicielem nazw domeny „doggis.es” i „doggis.com.es”. Wnoszące o unieważnienie utrzymywały, że sporny znak towarowy został zgłoszony przez skarżącego w złej wierze, bez uprzedniego poinformowania ich i bez wyrażenia przez nie zgody. Wydział Unieważnień OHIM oddalił jednak wniosek o unieważnienie prawa do znaku, co zostało zaskarżone przez obie spółki. Izba Odwoławcza OHIM uwzględniła odwołanie wnoszących o unieważnienie stwierdzając, że w momencie dokonania zgłoszenia spornego znaku towarowego skarżący wiedział o wcześniejszym istnieniu chilijskich graficznych znaków towarowych. Na poparcie tej oceny przywołano  wydruki z serwisów internetowych skarżącego oraz fragmenty reklamy zamieszczanej przez tego ostatniego w serwisach internetowych poświęconych franchisingowi. Izba stwierdziła też, że okoliczność, iż przed dokonaniem zgłoszenia spornego znaku towarowego wnoszące o unieważnienie nie wykazywały zainteresowania ochroną swoich wcześniejszych znaków towarowych w Unii Europejskiej, mimo używania przez nie tych wcześniejszych znaków towarowych w Chile, nie pozwalała na dowiedzenie, że skarżący nie działał w złej wierze w momencie dokonania zgłoszenia. Decyzja ta została zaskarżona przez José-Manuela Davó Lledó do Sądu Unii Europejskiej, który 28 stycznia 2016 r. wydał wyrok w sprawie.

Sąd przypomniał, że system rejestracji wspólnotowych znaków towarowych opiera się na zasadzie „pierwszego zgłaszającego”. Zgodnie z tą zasadą, oznaczenie może zostać zarejestrowane jako wspólnotowy znak towarowy tylko w zakresie, w jakim nie stoi temu na przeszkodzie wcześniejsza rejestracja innego znaku towarowego, niezależnie od tego, czy chodzi o wspólnotowy znak towarowy, znak towarowy zarejestrowany w państwie członkowskim lub w Urzędzie Własności Intelektualnej Państw Beneluksu, znak towarowy zarejestrowany na mocy międzynarodowych uzgodnień obowiązujących w państwie członkowskim, czy też znak towarowy będący przedmiotem rejestracji międzynarodowej wywołującej skutki w Unii.

Sąd potwierdził też wniosek Izby Odwoławczej, że w momencie dokonywania zgłoszenia spornego znaku towarowego skarżący wiedział o istnieniu wcześniejszych chilijskich graficznych znaków towarowych „Doggis”. Fakt posiadania tej wiedzy został wywiedziony przez Izbę Odwoławczą z wydruków z serwisu internetowego i ze strony internetowej, które zostały przedstawione przez wnoszące o unieważnienie, w których skarżący opisywał przedsiębiorstwo o nazwie Doggis España. Wynikało z nich, że Doggis nie jest konceptem stworzonym oryginalnie w Hiszpanii („Doggis wchodzi do Hiszpanii [dzięki skarżącemu] w 2010 r.”), ale podmiotem zagranicznym, który rzekomo został wprowadzony do tego kraju w celu dokonania ekspansji na poziomie światowym. Izba Odwoławcza również prawidłowo stwierdziła, że na tym wydruku przedsiębiorstwo to zostało przedstawione jako pierwsza franczyza Doggis oferująca hot dogi w Hiszpanii i że wydruk ten zawierał informacje na temat wielkiego sukcesu, jaki odniosły hot dogi „w licznych krajach na całym świecie, takich jak USA, Chile, Brazylia, Kolumbia, Niemcy itd.”. Skarga została oddalona w całości.

Dział: Aktualności
środa, 18 listopad 2015 14:58

Kosmicznie drogi znak towarowy

Ze względu na zbliżającą się grudniową premierę najnowszej, siódmej części „Gwiezdnych Wojen”, wśród fanów serii panuje ostatnio wielkie ożywienie. Nic dziwnego, ponieważ kosmiczna saga wyprodukowana przez Georga Lucasa rozkochała w sobie całe rzesze kinomanów w różnym wieku i zarobiła przy okazji miliardy dolarów.

Znak „Star Wars” jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych znaków towarowych na świecie. Oznaczenie to przynosi też ogromne dochody, ze względu nie tylko na zyski z samych filmów, ale też sprzedaż wszelkich gadżetów czy zabawek związanych z filmem. Widać to nie tylko po szacunkowych wycenach, ale też po sprzedaży pierwotnego producenta „Gwiezdnych Wojen”. Wytwórnia Lucasfilm została w 2012 r. zakupiona przez koncern Disney, który nabył ją za niebagatelną kwotę ponad 4 miliardów dolarów.

Sam znak towarowy „The Star Wars” został zarejestrowany w USA w 1971 r. Początkowo nikt nie wróżył serii filmów takiej popularności, jaką finalnie zdobyła. Gary Kurtz, producent wszystkich części starej trylogii wskazał, że nazwa „Gwiezdne Wojny” miała na samym początku dotyczyć filmu przygodowego o wojnach w kosmosie. Saga została jednak rozbudowana na kilka części, z których pierwsza weszła do kin w maju 1977 r., zaś najnowszą część serii można było oglądać dekadę temu, w 2005 r.

Co ciekawe, części filmu opatrzone jednym z najdroższych znaków towarowych nie były emitowane w chronologicznej kolejności rozgrywających się w nich wydarzeń. Pierwszym filmem na ekranach kin była część czwarta. Kolejno ukazały się później części: piąta (1980 r.), szósta (1983 r.), pierwsza (1999 r.), druga (2002 r.) i trzecia (2005 r.). George Lucas nigdy nie wyjaśnił, dlaczego właściwie taka była kolejność wypuszczania poszczególnych części. Najbardziej powszechnym wytłumaczeniem fanów jest to, że wytwórnia nie miała jeszcze w latach 70. i 80. możliwości technicznych do przygotowania skomplikowanych efektów specjalnych wymaganych przez fabułę początkowych filmów.

Jedno jest pewne – bilety do kina na najnowszą, siódmą część „Gwiezdnych Wojen” rozejdą się z prędkością światła.

Dział: Aktualności