Chcesz naruszać prawo autorskie? Będziesz mieć wolniejszy Internet
Napisał Adam BijakNie tylko w Polsce temat naruszeń prawa autorskiego jest wciąż na czasie. Amerykanie testują właśnie system ostrzegania internautów przed nielegalnym rozpowszechnianiem w sieci filmów, muzyki czy gier. System ten stworzyła organizacja Center for Copyright Infringement (CCI). Jest on teraz w początkowym stadium pilotażowym. Główni dostawcy internetowi ze Stanów mają zgodnie z nim ostrzegać swoich klientów, że nielegalnie rozpowszechniają oni gry czy filmy. Amerykański system wygląda nieco jak francuski wcześniejszy pomysł, aby po trzecim występku polegającym na ściągnięciu nielegalnego pliku odciąć ściągającemu dostęp do internetu. Amerykańska propozycja nie jest jednak aż tak restrykcyjna.
System zza oceanu ma opierać się na sześciu ostrzeżeniach użytkownika. Pierwsze dwa mają być jedynie upomnieniami, ale już dwa kolejne wymuszać będą potwierdzenie, że użytkownik otrzymał informację i ma świadomość, czym grozi nielegalne rozpowszechnianie utworów chronionych prawem autorskim. Gdy to nie poskutkuje, rezultatem dalszych nieuczciwych działań może być spowolnienie łącza na dwie lub trzy doby. Odwołanie się od tej decyzji ma kosztować 35 dolarów.
System nakierowany jest na zwykłych użytkowników, którzy zazwyczaj nie korzystają z narzędzi uniemożliwiających identyfikację miejsca i adresu IP, z jakiego się łączą. Ostrzeżenia mają też nie być kierowane do operatorów bezpłatnych punktów dostępu do sieci, jak na przykład kawiarnie.
System CAS miał wejść w życie już w 2011 r., nie zaczął jednak wtedy działać, ponieważ główni operatorzy internetowi nie mogli dość w jego kwestii do porozumienia.
Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji w grudniu zeszłego roku przedstawiło projekt zakładający powszechne udostępnienie za darmo w formie cyfrowej zasobów kultury wytworzonych za publiczne pieniądze, gdzie udział środków budżetowych w finansowaniu wydania przekroczył połowę. Chodzi o materiały edukacyjne i zasoby dziedzictwa kulturowego i naukowego. Ministerstwo chciałoby też umożliwić twórcom udostępnianie efektów swojej pracy instytucjom publicznym oraz w internecie.
Projekt nie przypadł jednak do gustu wielu środowiskom twórczym, jak Związek Kompozytorów Polskich, Stowarzyszenie Autorów ZAiKS i Polska Izba Książki. Wprawdzie twierdzą one, że popierają szersze udostępnienia tego, co należy do domeny publicznej, ale jednocześnie nie chcą udostępniać tego, co objęte jest ochroną praw autorskich. Według tych środowisk, konsekwencje, jakie mogą być wynikiem takich regulacji, są groźne dla całej kultury i naruszają porządek prawny, a nawet konstytucyjny. Ustawa ta, zdaniem twórców, ograniczać będzie wolność gospodarczą, a także podważać zaufanie do państwa.
Zdaniem przedstawicieli tych organizacji, twórcy stracą motywacje do tworzenia nowych dzieł, skoro nie będą mogli na nich zarabiać. Przewidują oni też załamanie tradycyjnego rynku dystrybucji, w tym sektora wydawniczego. Ich znaniem, zasoby objęte ochroną praw autorskich powinny być otwierane wyłącznie w sposób kontrolowany, z możliwością wyrażenia przez danego autora zgody na upublicznienie jego dzieła lub braku takiej zgody.
Nasuwa się jednak pytanie, czy organizacje te faktycznie bronią stabilności porządku prawnego, czy bardziej martwią się o zasobność własnego portfela.
Pierwszy Kongres Wolności w Internecie odbył się na fali burzliwych protestów przeciwko ratyfikacji ACTA, w marcu 2012 r. Drugi miał miejsce 13 lutego bieżącego roku i również wzbudził kontrowersje, głównie za sprawą planowanej ustawy o otwartych zasobach publicznych. Przedstawiciele rządu oraz organizacje pozarządowe pilnujące wolności w Internecie debatowali na temat koniecznych zmian prawa autorskiego w dobie społeczeństwa informacyjnego.
Premier i minister Administracji i Cyfryzacji próbowali po raz kolejny rozwiać wątpliwości wokół darmowego udostępnienia dzieł kultury, edukacji i nauki wytworzonych za publiczne pieniądze w ramach otwarcia zasobów publicznych. Planowane regulacje od początku budzą szczególny opór środowisk artystycznych i organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, obawiającymi się utraty kontroli nad pracami i spadku dochodów z tytułu majątkowych praw autorskich. Rząd wprawdzie zapewnia, że chce respektować wszelkie prawa podmiotowe, ale z drugiej strony jako konieczność wskazuje przystosowanie Polski do nowoczesnej rzeczywistości, co może się wiązać z fundamentalną zmianą prawa autorskiego. Wskazano również, że nad zmianami prawa autorskiego pracuje od niedawna Komisja Europejska. Nie robi to jednak wrażenia na przedstawicielach twórców i organizacji pozarządowych, którzy uważają, że proponowane rozwiązania są jedynie chwilowym załagodzeniem sytuacji, bez rozwiązania faktycznych problemów piractwa i masowego naruszania praw autorskich w sieci.
Najprawdopodobniej dyskusja nad ustawą o otwartych zasobach zostanie przeprowadzona raz jeszcze. Na Kongresie powołano do życia Forum Partnerów Sieci, które ma proponować nowe regulacje zmieniające aktualne prawo własności intelektualnej. Wydaje się, że konieczne zmiany należy przeprowadzić jak najszybciej, gdyż Polska jest beneficjentem bardzo dużych unijnych środków przeznaczonych na cyfryzację i rozwój dostępu do szerokopasmowego Internetu.
Kopiowanie podręczników szkolnych i akademickich to zjawisko, które zaistniało praktycznie jednocześnie z rozpowszechnieniem kserokopiarek. Do dziś budzi wiele kontrowersji, zwłaszcza, że w ostatnich latach wzrosło na niespotykaną dotychczas skalę. Z jednej strony takim praktykom kategorycznie sprzeciwiają się wydawcy, którzy książki specjalistyczne wydają w małych nakładach i w związku z tym wysokich cenach, a z drugiej strony studenci i uczniowie chętnie korzystają z wszelakich punktów ksero oraz internetowych portali umożliwiających udostępnienie cyfrowej publikacji, gdyż zarówno cena, jak i dostępność książek stanowi dla nich barierę trudną do przeskoczenia.
Spór pozornie przygasł, ale kilka dni temu akcja informacyjna Centrum Cyfrowego "Projekt: Polska" rozsierdziła wydawców na nowo. Hasło budzące kontrowersje brzmiało: „Pamiętaj: możesz skserować albo zeskanować całą książkę – nawet w bibliotece!” i zdaniem oficyn wydawniczych jest jawnym nawoływaniem do łamania prawa. Zwłaszcza, że akcja odbyła się bezpośrednio przed sesją, kiedy studenci poszukują źródeł naukowych przed egzaminami. Zdaniem wydawców, dozwolony użytek ogranicza się do kopiowania własnej, kupionej książki, natomiast kserowanie zasobów bibliotecznych i ich dalsze udostępnianie jest łamaniem prawa. Przedstawiciele Centrum, zaskoczeni reakcją rynku wydawniczego, wskazują, że kopiowanie książki w bibliotece jest zgodne z prawem, gdyż jest to wciąż działanie w ramach dozwolonego użytku. Prawo autorskie nie wskazuje żadnego konkretnego rodzaju publikacji ani nie stawia ograniczeń co do liczby stron, więc – dla użytku osobistego – kopiowanie jest legalne. Dopiero bezprawne rozpowszechnianie np. w Internecie lub kserowanie na masową skalę w celach zarobkowych jest łamaniem prawa.
Wokół kopiowania książek narosło w ostatnich latach wiele mitów i niedopowiedzeń. Studenci i uczniowie kopiują książki bez świadomości swoich praw czy obowiązków. Wydaje się więc, że akcje informacyjne poszerzające wiedzę o prawie autorskim, możliwościach jakie niesie ze sobą dozwolony użytek oraz ochronie praw wydawców są niezbędne, choć wciąż pozostaje pytanie – na ile zastąpią one skuteczne egzekwowanie obowiązującego prawa lub jego mądrą nowelizację?
Czy sprzedaż książki "na strony" może naruszyć prawa autorskie?
Napisał Adam BijakDo tej pory sposób kupowania książek, czy to w formie papierowej, czy też e-booków, był oczywisty. Cena za książkę obejmuje jeden wolumin, od przysłowiowej deski do deski. Teraz ta metoda przestała być jednak oczywistością – izraelska nowo założona spółka chce rozkręcić biznes polegający na wydzielaniu czytelnikowi za opłatą poszczególnych stron.
Spółka TotalBooX chce zaproponować taką właśnie sprzedaż książek. Motywuje to tym, iż często konsument nie jest do końca przekonany, czy dana książka będzie mu odpowiadać i wolałby to sprawdzić, ewentualnie może też zostawić w połowie przeczytaną książkę, gdyż ta go po prostu nie ciekawi. Korzystając z opłat za ilość przeczytanych stron, konsument nie musiałby płacić tyle, co za całą książkę, która finalnie go nie zainteresowała.
Nowatorska izraelska platforma oferuje już wybór aż 10 tysięcy e-booków, a będą one też na systemy iOS i Android. Na początku korzystania z tej ciekawej usługi każdy nowy czytelnik otrzyma w prezencie pakiet w wysokości 2 dolarów do wykorzystania na zamówione strony. Jednak później za kolejne, będzie już pobierana opłata.
Założyciel spółki planuje też zintegrować swą platformę z mediami społecznościowymi, a także rozważa umożliwienie dzielenia się książkami z przyjaciółmi.
Taka metoda sprzedaży książek budzi jednak pewne uzasadnione pytania natury prawnej – czy nieuczciwi czytelnicy nie będą próbować wykorzystać jej do lektury książek ściąganych jako pirackich plików. Książki udostępniane w sieci mają bowiem zazwyczaj "dziury" w postaci brakujących stron, w ramach ochrony przed naruszaniem praw autorskich. Nowa metoda zakupu książek on-line może więc udostępnić możliwość dokupienia brakujących stron pirackiej wersji danej książki.
Otwarty dostęp do utworów finansowanych z publicznych funduszy?
Napisał Adam BijakRok po burzliwej dyskusji nad ACTA Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji przedstawia kolejny kontrowersyjny projekt ściśle wiążący się z prawem autorskim. Prezentowany przez resort projekt ustawy o dostępie do zasobów publicznych, bo o niej mowa, budzi biegunowo odmienne opinie. Czy forsowana przez ministra zasada według której to, co powstało za publiczne pieniądze powinno być publicznie dostępne dla każdego, jest słuszna?
Otwarcie zasobów publicznych, które de facto oznaczałoby powszechne udostępnienie m.in. map, fotografii, filmów czy analiz naukowych stanowiłoby nowatorskie rozwiązanie wśród państw na całym świecie. Przedsiębiorcy, naukowcy, uczniowie – wszystkie podmioty poszukujące dostępu do publicznych zasobów kultury i nauki, mogłyby swobodnie korzystać z finansowanych przez państwo materiałów. Jednakże w trwających do 5 lutego konsultacjach społecznych projekt jest szeroko krytykowany, głównie przez środowiska twórców i organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.
Artyści obawiają się, że otwarcie zasobów publicznych oznaczałoby ograniczenie ich dochodów i niekorzystne regulacje nakładające obowiązek przenoszenia autorskich praw majątkowych na podmioty publiczne. Ministerstwo uspokaja, że nie chodzi o automatyczne nabywanie praw autorskich majątkowych przez państwo, ale obowiązek podmiotów publicznych nabywania ich w drodze umowy o wykorzystanie na konkretnych polach eksploatacji w przypadku dzieł tworzonych z wykorzystaniem publicznych pieniędzy.
Przedstawiciele organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi wskazują, że projekt MAiC, w przeciwieństwie do analogicznego ustawodawstwa w innych krajach, nie dotyczy ogólnonarodowego dziedzictwa zebranego w archiwach, muzeach czy bibliotekach. Niejednokrotnie przepisy projektu dotyczą utworów nie będących w domenie publicznej, które wciąż objęte są ochroną związaną z prawami twórców. Ponadto, zdaniem środowisk twórczych, projekt zawiera wiele sprzeczności z obowiązującym prawem krajowym i unijnym oraz nie zapewnia udostępnionym utworom właściwej ochrony przez naruszaniem ich integralności, tworzeniem utworów zależnych czy wykorzystywania ich fragmentów. Ograniczenie zawierania swobody umów sprawi, że artyści utracą kontrolę nad swoimi utworami i nie będą mogli skutecznie chronić swoich praw.
Projekt zakłada otwarcie zasobów spółek finansowanych ze źródeł publicznych, czyli np. TVP, Polskiego Radia lub PAP. Podmioty te będą miały obowiązek nabywania praw majątkowych do zamawianych utworów, a następnie ich udostępniania w aktualizowanych zbiorach. Utwory te miałyby być dostępne na zasadzie otwartych licencji dla wszystkich zainteresowanych ich wykorzystaniem. Kuleje jednak praktyczna strona ustawy – zgodnie z założeniami udostępnienie zasobów publicznych powinno nastąpić za pośrednictwem internetowego centralnego repozytorium, które na chwilę obecną... nie istnieje. Artyści wskazują szerokie zagrożenia dla swoich dochodów – do tej pory udostępniali odpłatnie prawa autorskie majątkowe na pola eksploatacji wskazane w umowie z podmiotem publicznym. Jeżeli projekt wejdzie w życie, obawiają się utraty jakiejkolwiek kontroli nad utworem, którym zarządzać będzie państwo.
Ponadto kontrowersje budzi założenie leżące u podstaw projektu – czy fakt korzystania z publicznych pieniędzy przy tworzeniu dzieła oznacza późniejsze prawo państwa do korzystania z utworu? Artyści ripostują, że za wiele instytucji działających za publiczne pieniądze, jak np. autostrady czy czynności urzędowe i tak musimy płacić, więc bezpłatne udostępnienie utworów byłoby dalece krzywdzące.
Łańcuszkowe oświadczenie nie odczaruje przeniesienia praw autorskich
Napisał Adam BijakW okolicach grudnia 2012 r. na portalu Facebook pojawił się łańcuszek wklejanych na tablice użytkowników informacji dotyczących praw autorskich do zamieszczanych treści.
"W odpowiedzi na nową politykę FB informuję, że wszystkie moje dane personalne, ilustracje, rysunki, artykuły, komiksy, obrazki, fotografie, filmy itd. są obiektami moich praw autorskich (zgodnie z Konwencją Berneńską).
W celu komercyjnego wykorzystania wszystkich wyżej wymienionych obiektów praw autorskich w każdym konkretnym przypadku wymagana jest moja pisemna zgoda! FB jest teraz firmą publiczną. Dlatego też wszystkim użytkownikom tego portalu społecznościowego zaleca się umieszczenie na swoich stronach podobnych , inaczej (jeżeli powiadomienie nie było opublikowane na stronie chociaż 1 raz), automatycznie pozwala się na dowolne wykorzystanie danych z waszej strony, waszych zdjęć i informacji, opublikowanych w wiadomościach na profilu waszej strony.
Każdy, kto czyta ten tekst może skopiować go na swój profil FB. Dzięki temu będzie chroniony ustawą o prawach autorskich. Tym komunikatem informuję FB o tym, że rozpowszechnianie, kopiowanie, rozgłaszanie moich informacji osobistych lub każde inne działania w odniesieniu do mojego profilu w sieci społecznościowej są zabronione bez mojej zgody. Powyższe zakazy dotyczą także współpracowników, studentów, agentów lub każdego innego personelu w ten czy inny sposób nadzorowanego przez FB. (...)"
W dalszej części informacji mowa jest o tym, że na komercyjne wykorzystanie materiałów zamieszczonych na Facebooku, takich jak zdjęcia czy filmy, potrzebna jest pisemna zgoda użytkownika danego konta.
Niestety, całe to ogłoszenie nie ma najmniejszego sensu, mimo powołania się na konwencję berneńską o ochronie dzieł literackich i artystycznych. Celem autora notki było najwyraźniej zabezpieczenie się przed utratą praw autorskich i komercyjnym wykorzystaniem tego wszystkiego, co zazwyczaj jest wklejane na tablice użytkowników najbardziej znanego portalu społecznościowego, a więc zdjęć, rysunków czy informacji prywatnych. Należy jednak zauważyć, że w momencie założenia konta na Facebooku nowy użytkownik akceptuje regulamin serwisu. Brzmienie jednego z zapisów w nim zawartych powinien stanowczo rozwiać nadzieje osób rozpowszechniających łańcuszek:
"Użytkownik przyznaje nam niewyłączną, zbywalną, obejmującą prawo do udzielania sublicencji, bezpłatną, światową licencję zezwalającą na wykorzystanie wszelkich publikowanych przez siebie treści objętych prawem własności intelektualnej w ramach serwisu Facebook lub w związku z nim (Licencja IP). Licencja IP wygasa wraz z usunięciem przez użytkownika treści objętych prawami własności intelektualnej lub konta, o ile nie zostały one udostępnione innym osobom, które jej nie usunęły."
Wynika z tego, że Facebook Inc. może używać wszystkich publikowanych na tak zwanych "ścianach" użytkowników serwisu. Taki zapis ma na celu zapewnienie spółce praw do przechowywania, kopiowania i przenoszenia prywatnych informacji użytkowników Facebooka. Teoretycznie prywatne wpisy mogłyby więc być wykorzystane chociażby w kampanii reklamowej portalu, ale jest to mało prawdopodobne, ze względu na kwestie związane z wynikłym z tego negatywnym PR-em. Kluczowe jest jednak to, że żadne oświadczenie składane na tablicy na Facebooku, czy nawet złożone u notariusza, nie może unieważnić akceptacji regulaminu podczas aktywacji konta. Jedynym sposobem rozwiązania umowy założenia konta na Facebooku, a przez to wykorzystywania zawartych tam danych, jest anulowanie tego konta. Facebook będzie jednak nadal posiadał prawa do materiałów, które zostały udostępnione w czasie wykorzystywania konta.
Jest więc jasne, że oświadczenie wklejone na portalu społecznościowym nie obroni nikogo przed zaakceptowanym przekazaniem praw autorskich. Niestety, nie widać wszyscy użytkownicy tego typu portali zdają sobie z tego sprawę.
Problemy organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi
Napisał Adam BijakPoczątek roku to zazwyczaj okres rozliczeń i podsumowań. Nie inaczej jest w dziedzinie praw autorskich. Organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi upubliczniły swoje rozliczenia finansowe za 2012 rok.
Okazuje się, że niektóre z nich mają problem z przekazaniem zebranych środków zrzeszonym artystom. Organizacje bronią się, że część pieniędzy przysługuje artystom, którzy nie są członkami żadnej z takich organizacji, muszą więc one czekać, aż poszczególni artyści się po nie zgłoszą.
Rozdzielanie zebranych opłat spowalnia też przekazywanie ich artystom zagranicznym, gdyż w takim przypadku muszą być najpierw ustalone zasady transferów międzynarodowych. Twierdzą też, że repartycja indywidualna jest powolna i długotrwała, ze względu na jej skomplikowanie, dlatego też często zebrane fundusze wykorzystywane są w postaci repartycji zbiorczej, na przykład na granty. Takie twierdzenia ułatwiają jednak nieprzyjemną konkluzję, że organizacje zbiorowego zarządzania po prostu nie radzą sobie z wyznaczonymi im zadaniami i bardziej "przejadają" zebrane pieniądze, które w założeniu szybko i bezproblemowo powinny trafić do uprawnionych twórców.
Chińskie problemy Apple – spory o prawa autorskie i znak towarowy
Napisał Adam BijakPod koniec grudnia ubiegłego roku jeden z chińskich sądów nakazał amerykańskiemu koncernowi Apple wypłatę ośmiu autorom odszkodowania z powodu naruszenie praw autorskich. Zdaniem powodów, sklep internetowy Apple oferował nielicencjonowane elektroniczne wersje napisanych przez nie książek. Sąd ustalił wysokość wypłacanego odszkodowania na kwotę 1,03 miliona juanów (około 165 tysięcy dolarów).
To nie pierwszy raz, kiedy spółka znana powszechnie z sądowego ścigania naruszeń własnych praw własności intelektualnej sama narusza te prawa w Chinach. We wrześniu 2012 r. Apple wypłacił w wyniku wyroku sądowego 520 tysięcy juanów za naruszenie praw autorskich wydawcy chińskiej encyklopedii. Od tego wyroku została jednak złożona apelacja ze strony giganta komputerowego.
Ostatnio Apple wojuje też w Chinach na froncie znaków towarowych. Na początku 2012 r. koncern został pozwany przez chińską spółkę Proview, która wysunęła roszczenia co do nazwy „iPad” używanej na chińskim rynku.
Zdaniem Apple, spółka posiada prawa do znaku „iPada” również na rynku Chińskim, ponieważ kupiła je wcześniej od tajwańskiej spółki-córki Proview za 55 tysięcy dolarów. Chińska spółka-matka stwierdziła jednak, że jej tajwańska córka nie miała uprawnień, aby sprzedać prawa do znaku „iPad”. W rezultacie sporu, w niektórych rejonach Chin tablety iPad zostały czasowo wycofane ze sprzedaży. Spór zakończył się jednak zawarciem ugody, na warunkach Apple zapłaciło spółce Proview 60 milionów dolarów i uzyskało pełne prawo do znaku.
Hollywoodzkie wytwórnie filmowe od lat sprzeciwiają się głośno nielegalnemu ściąganiu plików muzycznych i filmowych z internetu, a przez to łamaniu praw autorskich i obniżaniu zysków wytwórni. Szkoda jednak, że wytwórnie nie interesują się tym, co w tym kontekście robią ich pracownicy.
Witryna TorrentFreak, wspólnie z firmą Scaneye, monitorują ruch w sieci BitTorrent. Witryna ta sprawdza ściągane nielegalnie treści i łączy je z adresami IP, na które zostały pobrane pliki. Tym sposobem TorrentFreak sprawdziła między innymi adresy największych wytwórni filmowych: Paramount Pictures, Sony Pictures czy 20th Century Fox.
Więcej...
Święta Bożego Narodzenia już za nami, ale niektórzy chcieliby zrobić sobie jeszcze spóźniony, nie do końca legalny prezent. Amerykanka Amanda Ghassaei, prowadząca stronę internetową http://www.amandaghassaei.com/, na której umieszcza swoje projekty techniczne, zamieściła w grudniu bieżącego roku instruktaż, jak wydrukować na drukarce 3D płytę winylową. Za pomocą tego urządzenia zrobiła ona wierne kopie płyt winylowych znanych artystów. Co więcej, testowe płyty działają na zwykłych gramofonach, na takich samych zasadach, co oryginały oraz z identyczną prędkością odtwarzania. Skutkuje to tym, że z płyt można odtworzyć nagrane na oryginale utwory.
Takie działania powodują wątpliwości od strony prawa własności intelektualnej. Z tak skopiowanej płyty można odsłuchiwać piosenki, za które ich wykonawcy nie dostaną tantiem, co wywołuje taki sam skutek, jak nielegalne ściąganie plików muzycznych z internetu. Tym samym, skopiowanie takiej płyty narusza prawa autorskie wykonawcy, którego piosenki są na niej zamieszczone.
Wykorzystanie drukarek 3D już od jakiegoś czasu budzi wątpliwości, czy nie będą one służyły naruszaniu praw autorskich oraz praw własności przemysłowej.
W najbliższym czasie kilkunastu wydawców złoży pozew zbiorowy przeciwko portalowi internetowemu Chomikuj. Od dwóch i pół roku trwa starcie pomiędzy wydawcami a serwisem. Od roku 2010 problemem było zebranie m. in. 10 wydawców, w celu złożenia pozwu zbiorowego. Aktualnie grupa liczy 15 podmiotów, wśród których znajdują się zarówno duże wydawnictwa, jak i te mniejsze. Skargi dotyczą przede wszystkim procederu, jakim jest skanowanie książek przez użytkowników chomikuj.pl i udostępnianie ich innym użytkownikom serwisu. Wszystko odbywa się z pominięciem wydawców, a sam portal pobiera dodatkowo opłatę za zwiększenie transferu w celu ściągnięcia danych, uzyskując z tego korzyści. W ten sposób generuje zarobki w milionach złotych.
Wydawcy w pozwie zbiorowym chcą oprzeć się przede wszystkim na przepisach karnych. Pozew liczy 75 stron i ma na celu doprowadzenie do zamknięcia strony w jej obecnej formie. Główny zarzut to pomocnictwo przy procederze łamania praw autorskich oraz czerpanie z tego zysku. Zgodnie z kodeksem karnym, pomocnictwo jest równoznaczne z popełnionym czynem, czyli łamaniem praw autorskich. Podobną argumentację zastosowany w sprawach przeciwko serwisom MegaUpload oraz ThePirateBay – oba serwisy zostały zablokowane. Przygotowanie pozwu zajęło 1,5 roku, ze względu na trudną materię sprawy oraz na przygotowanie argumentacji pozwu.
Dotychczas skargi wydawnictw dotyczyły głównie niewystarczającego blokowania plików wskazywanych jako łamiące prawa autorskie w oparciu o ustawę o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Bywały również przypadki składania zawiadomień dotyczących działania serwisu, do prokuratury, które nie przyniosły większych rezultatów.
Chomikuj.pl po pierwszych oskarżeniach o działanie wspierające piractwo zmieniło właściciela i obecnie należy do spółki FS File Solutions Limited, zarejestrowanej na Cyprze. Problemem może być więc wskazanie konkretnych osób, które są winne łamania prawa.
Dotychczas tłumaczenie właścicieli portalu opierało się na tym, iż serwis nie może odpowiadać za łamanie przez niektórych użytkowników praw autorskich, gdyż zajmuje się tylko hostingiem danych. Dodatkowo Chomikuj wskazuje, iż w ciągu ostatnich 2 lat portal otrzymał 18 tysięcy zgłoszeń od właścicieli praw autorskich, czego rezultatem było usunięcie 13,5 miliona plików.
Na wiadomości o szykowanym pozwie zbiorowym rzecznik Chomikuj stwierdził, iż firma działa zgodnie z polskim i europejskim prawem oraz w pełni szanuje prawa twórców i wydawców oraz czeka na szczegóły dotyczące pozwu. Dodał również, iż firma Chomikuj.pl nie raz proponowała swoim przeciwnikom spotkania w celu wypracowania strategii oraz wspólnej pracy nad rozwiązaniem problemu, z którym spotykają się wydawcy.
Sprawa wydaje się trudna, a jej wynik będzie z pewnością precedensowy, gdyż po raz pierwszy nastąpi starcie tak odmiennych koncepcji w stosunku do praw autorskich w internecie.
Zagmatwany system prawa autorskiego często powoduje konflikty i wydłużanie czasu trwania sporów sądowych. Dla ulepszenia tego systemu powstało niedawno Konsorcjum Przyjazne Prawo Autorskie.
Konsorcjum Przyjazne Prawo Autorskie jest inicjatywą przedsiębiorców skupiającą największe platformy satelitarne oraz operatorów kablowych. W organizacji zrzeszony jest CANAL+ Cyfrowy, Cyfrowy Polsat S.A., Polska Izba Komunikacji Elektronicznej (PIKE) i Telekomunikacja Polską S.A.
Jako swój cel Konsorcjum wskazuje doprowadzenie do jednej, kompleksowej nowelizacji ustawy, która uporządkuje rynek praw autorskich. Przedsiębiorcy domagają się uznania organizacji mającej reprezentować pozostałe Organizacje Zbiorowego Zarządzania. Do postulatów należy także wprowadzenie przejrzystości w wyznaczeniu stawek przysługujących twórcom, w tym stawki maksymalnej, równości w traktowaniu podmiotów gospodarczych oraz jawności w zakresie przepływów finansowych pomiędzy nadawcami i twórcami.
Apple po raz kolejny, po aferze skopiowania wzoru zegara szwajcarskich linii kolejowych, pokazał hipokryzję swoich działań. Spółka jest szeroko znana z wytaczania mnóstwa procesów o naruszenie jej własności intelektualnej i przemysłowej. Sama jednak również nie stroni od nielegalnego wykorzystywania nie swojej własności.
Szwedzka fotograf, Sabine Liewald, pozwała w październiku 2012 r. Apple, zarzucając firmie nielegalne wykorzystanie zdjęcia przedstawiającego damskie oko w mocnym, kolorowym makijażu. Jest to motyw graficzny zastosowany w reklamie wyświetlaczy Retina, przedstawiony na tym wyświetlaczu, który ma sugerować świetną jakość wyświetlacza oraz jego możliwości graficzne.
Liewald twierdzi, że faktycznie wyraziła wobec Apple zgodę na wykorzystanie grafiki, ale tylko w celu przeprowadzenia testów wyglądu reklamy. Mimo to, po zakończeniu testów, bez informowania autorki zdjęcia, firma wykorzystała zdjęcie Szwedki w materiałach reklamowych, przedstawionych też na konferencji prasowej.
Na skutek tych naruszeń fotograf pozwała Apple do sądu, domagając się nie tylko pokrycia strat wynikających z naruszenia praw autorskich, ale i części zysków, które koncern zarobił na skutek reklamy nowego produktu.